Oto jej historia:
Nie mam naprawdę na imię Joanna, ani mój facet nie ma na imię Przemek. Ale ja nie chciałabym afiszować się ze swoją historią, kto ją zna, będzie wiedział, że to o nas. Zadzwoniłam, bo czytam ciągle o zdradach, o samotności, o nieszczęśliwych związkach. A może tak zmienić swoje nastawienie? Może przestać szukać gwiazdora z okładki? Spojrzeć głębiej? Wiem to po sobie, bo gdyby nie zbieg okoliczności, pewnie nie dałabym Przemkowi szansy. Mam blisko 50 lat, jestem nadal atrakcyjna kobietą. Ładnych parę lat temu rozwiodłam się z mężem. Mamy dorosłą córkę, która studiuje w innym mieście.
Rozwodu nie żałuje, o nie. Miałam w domu Piotrusia Pana, egocentrycznego narcyza, skupionego na swoich potrzebach. Fakt, mąż był wysoki, przystojny, zawsze zadbany. Budził zazdrość wśród innych kobiet. I to było na tyle po stronie plusów. Żyłam z nim z poczuciem bycia niedocenianą i wykorzystywaną. On znał tylko jeden zaimek – „ja”. Kiedy wszedł w okres kryzysu wieku średniego, zaczęły się zdrady. Powiedziałam wówczas, że dość. Rozwód przyjęłam z ulgą, nie musiałam już obsługiwać jaśnie pana, wysłuchiwać krytycznych uwag, wiecznych pretensji. Ale nie ukrywam, że samotność też nie jest łatwa. Marzyło mi się, że kogoś poznam i nie do zamążpójścia, ot tak, żeby wyjść gdzieś, a i seks jest też ważny.
Moja przyjaciółka wiecznie próbowała mnie swatać, ale ciągle był jakiś niewypał. A może to ja oczekiwałam zbyt wiele? W końcu zrobiła w domu spotkanie dla kilku par, na które zaprosiła mnie i Przemka. Uprzedziła mnie, że przyjdzie ich znajomy, też wolny. Jak go zobaczyłam, to dałam jej znak oczami, że chyba zwariowała. Nieduży, dość drobny facet w okularach. Kompletnie nie w moim typie, bo ja przecież preferowałam „macho”. Okazało się, że w dodatku pracuje naukowo, zajmuje się jakimiś trudnymi tematami. Ale kiedy przyjaciółka nas ze sobą poznała, od razu mnie ujął, bo powiedział, że nie będzie ze mną o tym rozmawiała, bo sam często nie rozumie tego, czym się zajmuje. Rozmawialiśmy całą imprezę, fajnie nam się gadało, ale nie było żadnej chemii. Ot miły, kulturalny facet i nic więcej. Nie moja bajka – uznałam szybko. Zapytał mnie, czy lubię dobre kino, odparłam, że tak. Poprosił o numer telefonu, że zadzwoni, jak będą coś dobrego grali, jak zechcę to się razem wybierzemy.
Dałam mu swój numer telefonu, ale wcale natychmiast nie dzwonił, choć trochę bałam się, że może być natarczywy, bo przyjaciółka uznała, że wpadłam mu w oko. Zadzwonił po jakiś dwóch tygodniach. Akurat miałam jakąś grypę, która zwaliła mnie z nóg. W lodówce pustki, kończyły mi się leki, ja nie miałam siły wstać z łózka, nawet żeby zrobić sobie herbatę. Do przyjaciółki nie dzwoniłam, miała wtedy chorą mamę, stwierdziłam, że jakoś dam radę. Przemek zapytał, czy mam ochotę na kino. Powiedziałam, że jestem chora. Zapytał od razu, czy mam co jeść, kto się mną zajmuję. Powiedziałam mu, że jestem sama. Powiedział, że niebawem przyjedzie. Faktycznie, zjawił się po jakiejś godzinie z torbą wypełnioną zakupami. Przygotował mi kąpiel, żebym się odświeżyła, zapytał, gdzie mam czystą pościel. Dosłownie mnie zatkało, czułam się strasznie głupio. Ale on machnął ręką, posprzątał kuchnię, zrobił porządek w sypialni, ugotował mi zupę pomidorową, nastawił pranie. Zatkało mnie. Obcy facet zajął się mną tak, jak nigdy tego nie zrobił mój własny mąż! Dla męża mogłam mieć 40 stopni gorączki, ale obiad powinien być na stole i w domu powinno lśnić. Nie mogłam uwierzyć, że faceci tacy jak Przemek w ogóle istnieją! Zapytał czy mam drugi klucz, bo chciał, żebym położyła się spać, a on poczeka aż pranie się skończy! Rozłożył się z laptopem w salonie, a ja zasnęłam.
Następnego dnia też przyjechał, podrzucił mi owoce, sprawdził, jak się czuję. Myślałam, że śnie. Mną nigdy w życiu nikt się tak nie zajmował. A Przemek robił to tak naturalnie, jakby to była zwykła rzecz.
Wyzdrowiałam, zaprosiłam go w podziękowaniu do siebie na obiad. Znowu nam się fajnie gadało, ja już patrzyłam na niego zupełnie inaczej. Zaczęliśmy się regularnie spotykać. Pierwszy raz w życiu czułam, że mam w kimś prawdziwe oparcie. Zaczęliśmy ze sobą sypiać, okazał się dobrym kochankiem. Jesteśmy razem trzeci rok. Żyjemy na dwa domy, bo tak nam jest wygodniej, chcemy mieć dla siebie jakąś przestrzeń. Ale jesteśmy w sobie zakochani, choć nie ma jakiegoś „wow’, jakiś wielkich uniesień, motyli w brzuchu. Jest za to poczucie bezpieczeństwa, świadomość, że można na kogoś w trudnych chwilach liczyć.
I ja tak sobie myślę, że gdyby nie ta moja grypa, pewnie nie byłabym dziś z Przemkiem. Bo za mały, za chudy, niezbyt atrakcyjny fizycznie. Ale to wielki facet o ogromnym sercu. Ilu takich facetów odpuszczacie samotne kobiety, bo nie wyglądają, jak z telewizyjnych reklam?