Z dnia na dzień życie Klaudii zmieniło się diametralnie. Radość i spokój zostały zastąpione przez bezsilność i chorobę, która stopniowo przejęła kontrolę nad życiem niespełna osiemnastoletniej dziewczyny. O wierze, która uzdrawia i o walce z przeciwnościami losu – opowiada Klaudia Witkowska.
Była zwyczajnie niezwyczajną nastolatką
Uśmiechniętą, zarażającą innych pozytywną energią uczennicą jednego z najlepszych lubelskich liceów. Choroba nadeszła niespodziewanie, pewnego dnia Klaudia po prostu przestała panować nad swoim ciałem.
– Niewiele pamiętam z tamtego okresu. Wspomnienia są bardzo mgliste i opierają się głównie na relacjach moich najbliższych, przede wszystkim mamy. Zawsze byłam roztrzepana, wszystko leciało mi z rąk. Pojawił się jednak moment, gdzie do takich sytuacji zaczęło dochodzić kilka razy dziennie. Potrafiłam potykać się na każdym kroku. Poprzez nadepnięcie na kabel popsuć ładowarkę od laptopa, a chwilę później wylać na niego wodę. Pewnego dnia straciłam przytomność – wspomina Klaudia.
Po utracie przytomności nie wiedziała, co się stało. Objawy przypominały padaczkę, ale nie były to drgawki, a raczej wyginanie ciała w różne strony. Trafiła do szpitala.
– Dostałam jakieś leki. Lekarz, który mi je podał, prawdopodobnie uratował mi wówczas życie. Trafiłam do szpitala dziecięcego. Mój stan się polepszył, mogłam wyjść. Pamiętam, że miałam jechać na mszę świętą w intencji mojego uzdrowienia. W drodze do kościoła zepsuła nam się opona w samochodzie. Wróciłyśmy do domu, tam znowu straciłam przytomność. Przyjechało pogotowie - opowiada Klaudia.
Klaudia ocknęła się dopiero w szpitalu. Szereg badań nie przynosił efektów, było coraz gorzej.
– Traciłam zdolność trzymania czegokolwiek w rękach. Nie mogłam jeść, bo nie potrafiłam, utrzymać widelca. Teorii było wiele, większość z nich dotyczyła stresu. Wyszłam ze szpitala bez postawionej diagnozy, byłam w stanie praktycznie nieświadomym. Lekarka powiedziała mamie, że nie wie, co to jest, ale musi umieścić coś w karcie, dlatego wpisała rozpoznanie jako inne padaczki – mówi Klaudia.
Diagnoza
Wizyty u psychiatry z podejrzeniem choroby dwubiegunowej, próba umieszczenia w szpitalu psychiatrycznym, która ostatecznie nie doszła do skutku. To tylko niektóre z etapów, które musiała, pokonać Klaudia przed usłyszeniem prawidłowej diagnozy.
– Mama zawalczyła o mnie i skierowała mnie prywatnie do neurologa. W tym czasie zabierała mnie również do różnych sanktuariów. Niedługo przed tym, kiedy miałam dostać się ponownie do szpitala, tym razem dla dorosłych – to było chwilę przed moimi osiemnastymi urodzinami, pojechałyśmy do sanktuarium Matki Bożej Kębelskiej w Wąwolnicy – relacjonuje dziewczyna. - Wówczas żył jeszcze ks. Jan Pęzioł za wstawiennictwem, którego wiele osób doświadczyło łaski uzdrowienia. Znalazł dla nas czas, pomodlił się nade mną, spojrzał mi w oczy i pierwszy raz od dawna coś poczułam. Zapewnił, że jeszcze wszystko będzie dobrze.
Diagnoza została postawiona dwa tygodnie później. Wykonano szereg badań, które początkowo na nic nie wskazywały, ale ostatecznie się udało. Pobranie płynu mózgowo-rdzeniowego wskazało na skomplikowane zapalenie mózgu z przeciwciałami anty-NMDA.
– Miałam serie zabiegów przypominających dializy – opowiada Klaudia. - Byłam podłączona do urządzenia, które pompowało moją krew i oczyszczało ją z toksyn. Po każdym zabiegu było coraz lepiej. Zaczynałam odzyskiwać świadomość.
To był cud
Klaudia podkreśla, że choroba diametralnie zmieniła jej życie. Przez pół roku – zniknęła, ale musiała wrócić do życia, czekała ją klasa maturalna.
– Nie zawaliłam szkoły. Ogromna pomoc nauczycieli, ale przede wszystkim zasługa pana Boga. Nie mam wątpliwości, że to był cud – nawet lekarze to potwierdzają – mówi.
Diagnoza została postawiona po kilku miesiącach od pierwszego epizodu. Lekarka, która opiekowała się Klaudią, podkreślała, że wcześniej nie spotkała się z przypadkiem, żeby osoba cierpiąca na to schorzenie, wróciła do sprawności w tak krótkim czasie.
– Początkowo nie potrafiłam nic napisać, powtarzałam tylko pojedyncze słowa. Pamiętam, że kiedy udałam się do poradni psychologiczno-pedagogicznej na testy, żeby poprosić o indywidualny tok nauczania, nie potrafiłam dodać dwa do dwóch. Z czasem zaczynało być lepiej, ale zbliżała się matura. Pojawiło się pytanie, czy faktycznie jestem w stanie ją napisać? Wtedy odezwała się moja ambicja, wiedziałam, że jeśli nie spróbuje, to być może już nigdy nie podejdę do egzaminu dojrzałości. W maju napisałam maturę z matematyki na prawie sześćdziesiąt procent – mówi Klaudia.
Nie wszystko poszło po myśli Klaudii, wraz z nadejściem wyników maturalnych pojawiła się informacja o niezdanym egzaminie z języka polskiego.
– Pamiętam, że pierwszy dzień po otrzymaniu wyników przepłakałam. Nie docierało do mnie wtedy, że w tym wszystkim jest ukryte działanie Pana Boga. Zapadła decyzja o złożeniu odwołania – opowiada Klaudia. - Podróż do Krakowa, złożenie wniosku i ostatecznie zdałam. Mój wynik został podwyższony o dwadzieścia punktów procentowych.
Wdzięczność
Mimo głębokiej wiary i pochodzenia z rodziny katolickiej, przed dołączeniem do wspólnoty religijnej, Klaudia wzbraniała się bardzo długo. Kiedy dochodziła do siebie po chorobie, w jej parafii reaktywował się oddział Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży.
– Uznałam to za znak, stwierdziłam: Panie Boże, ty tak zadziałałeś, to ja też spróbuję. Od tamtej pory zaangażowałam się w działanie KSM. Wspólnota wiele uczy. Zrozumiałam również, że wszystko to, co mi się przydarzyło było po coś, że Bóg miał plan. Nie chodzi mi o to, że zesłał na mnie chorobę, żebym się ogarnęła – wiem, że pokierował tym wszystkim tak, żeby wyszło na dobre – mówi Klaudia.
Dziewczyna postanowiła również, dzielić się dobrem, jakim obdarował ją Bóg. Mimo że początkowo brakowało jej odwagi, zaczęła głosić swoje świadectwo innym.
– Bóg dał mi dar ewangelizacji i nauczyłam się mówić, o tym, co się wydarzyło. Chcę pokazać młodym ludziom, że takie ciężkie sytuacje się zdarzają, a mimo to Pan Bóg jest. Jest oparciem – dobrym tatusiem, który zawsze przytula i mówi: owieczko podwinęła Ci się noga, spokojnie. Ja jestem i ci wybaczam – opowiada Klaudia. - Ostatnio po wygłoszeniu świadectwa na spotkaniu z młodzieżą, zauważyłam, że w kościele pozostała jedna dziewczyna (z ponad stu osób uczestniczących), która klęczy i płacze. Podeszłam do niej i zapytałam, czy wszystko w porządku. Odpowiedziała mi, że czuje się niesamowicie, bo zrozumiała, że Bóg ją kocha. Wtedy zrozumiałam, że warto dzielić się z innymi moim świadectwem, nawet dla tej jednej osoby.
Nauka
Wracając myślami do choroby, Klaudia podkreśla, że wiele się dzięki niej nauczyła. Przede wszystkim samoakceptacji.
– Może nigdy nie byłam super modelką, ale na swój sposób byłam piękna (jak każdy). Mimo to miałam dużo kompleksów. Zwracałam uwagę na to, jak się ubieram, miałam masę myśli, że jestem gruba czy brzydka. Kiedy przechodziłam chorobę, przez leki bardzo przytyłam. Teraz kiedy już wracam do stanu sprzed choroby, nauczyłam się przede wszystkim tego, że życie jest najważniejsze, a nie to czy się dobrze wygląda. Liczy się piękno wewnętrzne – mówi dziewczyna.
Klaudia nie ukrywa również tego, że doceniła siebie. Wie, że może być gorzej, ale zawsze definiować ją będzie to jakim jest człowiekiem, a nie to, w jaki sposób wygląda.
Alicja Rejowska