Początek wiosny to dla wielu osób czas refleksji nad swoim życiem. Najlepszym przykładem jest tutaj 37-letnia Michalina, która postanowiła podzielić się ze mną swoją historią.
– Wyobraź sobie, że jednego dnia odbierasz ok. 30 telefonów, a pewien czas później, kiedy ty wydzwaniasz, szukając pomocy, nie odbiera nikt. Nagle zostałam sama, a ci, których uważałam za przyjaciół, rozpłynęli się w powietrzu – opowiada Michalina. – Zaznaczam, że mam 37 lat i chcę, żebyś o tym napisał. Nie mam problemu ze swoim wiekiem, bo to tylko metryka. Fakt, że nie jestem już 20-latką, napawa mnie optymizmem, ponieważ mam obecnie więcej doświadczenia, a w konsekwencji rozumu, niż gdy byłam bardzo młoda.
Zawsze pomagała innym
Michalina od najmłodszych lat uwielbiała wspierać innych dobrym gestem. Była wolontariuszką Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, a także pomagała organizować szkolne zbiórki odzieży i żywności dla osób bezdomnych.
– Znajomi od zawsze nazywali mnie urodzoną altruistką. Po prostu lubię pomagać innym, bo uważam, że fajnie jest sprawić, by ktoś poczuł się potrzebny – wyjaśnia nasza bohaterka.
Jej wsparcie przejawiało się również w dobrym słowie dla innych. Podczas szkolnych przerw otaczało ją grono koleżanek i kolegów, którzy wiedzieli, że Michaśka zawsze znajdzie rozwiązanie ich problemów. Wśród nich była Dagmara.
– Nazywano nas bliźniaczkami, bo od V klasy byłyśmy niemal nierozłączne. Jedna ławka, a po lekcjach zakupy, wspólne zbieranie kartek do segregatorów, magazynów typu Popcorn czy Bravo, oglądanie teledysków – wspomina Michalina.
Znajomość dziewczyn w kolejnych latach zdawała się przekształcać w solidną przyjaźń. Obie zawsze mogły na siebie liczyć, zarówno w sprawach błahych, jak i naprawdę trudnych.
– Kiedy Daga potrzebowała pożyczyć ode mnie sukienkę na imprezę rodzinną, nie było żadnego problemu, bo nosiłyśmy ten sam rozmiar, a ja wiedziałam, że odda mi ją w dobrym stanie. Gdy z kolei zmarła moja ciocia, którą bardzo ceniłam, nie odstępowała mnie na krok. Zarówno prozaiczne, jak i dramatyczne sytuacje cementowały naszą przyjaźń – wyznaje kobieta.
Wszystko miało się zmienić podczas wyjazdu z okazji ukończenia studiów, na które pojechały z paczką znajomych do Wiednia. Tam bowiem spodobał im się ten sam chłopak.
– Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że Marek będzie moim mężem. Kojarzyłam go ze szkolnych korytarzy, bo miał długie czarne loki i śniadą cerę, ale nie przypuszczałam, że jest tak intrygującym człowiekiem, który kocha sztukę – mówi Michalina.
Wspólne spacery po jednym z najpiękniejszych miast świata były jednak w niesmak Dagmarze, która zaczęła okazywać przyjaciółce brak szacunku.
– Przerywała nam nasze rozmowy z Markiem głupimi dowcipami. Próbowała podważać moją inteligencję, mówiąc – „Miśka pewnie tego nie rozumie” albo naśmiewała się z moich wahań wagi – irytuje się na samo wspomnienie Michalina.
Dziewczyny wróciły do Polski pokłócone. Choć nasza bohaterka postanowiła wyciągnąć rękę do Dagmary, tamta nie wyraziła chęci kontynuowania znajomości. Dla Michaliny był to ewidentny znak, że musi iść dalej.
– Nie chciałam odpuszczać tej relacji. W końcu przyjaźniłyśmy się przez tak wiele lat. Zrozumiałam jednak, że sama nic nie wskóram i jeśli taka sytuacja doprowadziła do zakończenia znajomości, to oznacza, że nie była to żadna przyjaźń – tłumaczy kobieta.
Na szczęście mogła liczyć na wsparcie ukochanego, z którym wkrótce wzięła ślub. Para zamieszkała razem, a Michalina dostała propozycję pracy w radiu.
Zaczęło układać się dobrze
– Zorganizowano casting, gdyż szukano prezenterki do wieczornego pasma. Udałam się tam, ponieważ od zawsze marzyłam o własnej audycji. Pochwalono mój głos oraz dykcję i dwa dni później byłam już na antenie – opowiada nasza bohaterka.
Okazało się, że do redakcji przychodzi dużo listów od słuchaczy, którzy szukają pomocy w różnych sprawach. Był to dla Michaliny, z wykształcenia psychologa pretekst do stworzenia autorskiego programu, w którym mogłaby pomagać słuchaczom w rozwiązywaniu ich problemów.
– Tak narodził się czwartkowy program „Radio otwarte”, w którym od 20:00 do 22:00 odpowiadałam na listy słuchaczy. Mogli również dzwonić do mnie w trakcie audycji, by opowiedzieć swoją historię – tłumaczy ideę programu psycholożka.
Na antenę trafiały zarówno sprawy matrymonialne, jak i historie dotyczące np. ucieczek z domu.
– Pewnego dnia zadzwonił do mnie 16-latek poszukiwany przez rodziców. Chłopak powiedział na antenie, że jutro wróci do domu, a przyczyną jego ucieczki był konflikt z kolegą z podwórka – wspomina autorka audycji.
Najtrudniejszym przypadkiem, z jakim się zetknęła, był ten dotyczący kobiety maltretowanej przez męża.
– Przychodzę do pracy i na korytarzu widzę młodą mamę z dzieckiem na rękach. Ma rozmazany makijaż i podbite oko – wraca do tego trudnego momentu Michalina.
Psycholog zaczęła z nią rozmawiać. Ktoś z ekipy radia zajął się córeczką poszkodowanej, a nasza bohaterka poznawała kulisy brutalnej historii młodej dziewczyny.
– Była regularnie bita przez partnera. Stosował wobec niej również przemoc psychiczną – kontynuuje wątek moja interlokutorka.
Dziewczyna była gotowa nocować choćby na podłodze w radiowym studiu, byleby tylko nie wracać do domu. Wówczas to pod swój dach postanowiła przyjąć ją Michalina.
– Nie mogłam pozwolić, żeby stała jej się krzywda. Spędziła ze mną oraz Markiem tydzień – mówi twórczyni „Radia otwartego”.
Pewnej nocy po emisji odcinka poświęconego ofiarom przemocy domowej, pod mieszkaniem psycholożki i jej męża pojawił się oprawca kobiety, której Michalina postanowiła pomóc. Wykrzykiwał niecenzuralne słowa w kierunku mieszkańców, a także groził im pobiciem.
– Bałam się, że zaraz coś nam zrobi. Że wybije szybę i wtargnie do domu – wspomina z przerażeniem kobieta.
Na straży domostwa stanął jednak Marek, który zdecydował się skonfrontować z agresorem.
– Mój na co dzień spokojny mąż wybiegł z mieszkania z prędkością światła i zwrócił uwagę temu mężczyźnie. Kiedy to nie poskutkowało, obezwładnił go i zadzwonił po pomoc. Kilka minut później na miejscu była już policja – mówi z dumą o małżonku Michalina.
Cała sprawa zakończyła się pomyślnie – agresora skazano na 4 lata pozbawienia wolności, a dziewczyna i jej córeczka znalazły schronienie u bliskiej rodziny. Michalina z Markiem mogli więc wreszcie odetchnąć z ulgą i powrócić do swoich codziennych zajęć oraz przyjemności.
– W tamtym okresie prowadziliśmy dom otwarty. Nasze mieszkanie często odwiedzała rodzina oraz sąsiedzi i przyjaciele. Co miesiąc organizowaliśmy też domówki, na których bawiliśmy się jak nastolatki – uśmiecha się na samą myśl Michalina.
Rozmowy przy kawie z teściową, plotki z koleżankami przy winie, kolejne audycje odnoszące sukcesy, podróże po świecie, a przede wszystkim wierny i kochający maż u boku – brzmi jak bajka? Tak właśnie żyła wówczas bohaterka tej opowieści. Wszystko miało zmienić się 4 lata później.
Pasmo niepowodzeń
– Zaproszono mnie na rozmowę do radia. Dowiedziałam się, że mój program zostaje zdjęty z anteny, ponieważ spadła mu słuchalność – mówi kobieta.
Podeszła do tego z dystansem. Miała jednak nadzieję, że pozostanie w rozgłośni jako prezenterka.
– Tu również mi podziękowano, wprost argumentując decyzję faktem, że przyszedł czas na bardziej przebojowe osoby. Pomyślałam – trudno. Nie będę przecież wołać – „Heja! Przed wami kozackie hity od artysty x” – tłumaczy Michalina.
Pomyślała wtedy, że spróbuje zająć się innymi zadaniami. Miała wszak przygotowany scenariusz na program dla młodzieży i zaczęła pracę nad filmem dokumentalnym poświęconym pracy psychologów szkolnych. Z jakichś dziwnych powodów żaden z tych projektów nie wypalił.
– Dostawałam opinie, że nie ma pieniędzy na moje działania – wyznaje utalentowana i zaradna kobieta.
Choć miała na głowie kredyt, nie poddawała się. W końcu znalazła pracę jako psycholog szpitalny i wszystko zdawało się powracać na właściwe tory. Trwało to do momentu, gdy Marek podczas jednej z kolacji przekazał jej smutną wiadomość.
– Wyznał mi, że jest bezpłodny – mówi Michalina.
Dla kobiety, która marzyła, by zostać mamą, był to silny cios. Pomimo tej trudnej sytuacji, nie dawała za wygraną.
– Powtórzyliśmy badania i utwierdziły nas one w przekonaniu, że nie będziemy mogli mieć dzieci. Pomyślałam wtedy o adopcji, ale Marek nie chciał o tym słyszeć – wyjaśnia psycholożka.
Mężczyzna totalnie się załamał. Dodatkowo zaczął sięgać po alkohol, co tylko pogarszało sytuację.
– W takiej chwili nawet najmądrzejsza pani psycholog staje się bezradną kobietą, która płacze po kątach – wyznaje Michalina.
Zostałam sama
Sięgnęła po telefon, dzwoniąc do większości koleżanek, które odwiedzały ją w ostatnich latach. Niewiele z nich wykazywało jednak chęć rozmowy, zasłaniając się brakiem czasu.
– Raptownie nikt nie może się spotkać. Niby wszyscy ci współczują, są z tobą, ale w praktyce każdy ma cię gdzieś – konstatuje 37-latka.
– Kiedy inni mieli problemy, byłam na każde zawołanie. Byłam potrzebna, wspaniała. Gdzie byli jednak oni, gdy rolę się odwróciły? – mówi z żalem kobieta.
Minęło trochę czasu. Marek podjął decyzję o porzuceniu alkoholu i walce o małżeństwo. Michalina wybaczyła mężowi. Dziś jak twierdzi, są szczęśliwi podwójnie, bo pokonali najtrudniejsze przeszkody.
– Oboje zaakceptowaliśmy fakt, że nie zostawimy po sobie potomstwa. To dla nas żaden problem, bo po pierwsze mamy siebie, a po drugie możemy pomagać rodzeństwu męża w opiece nad ich dziećmi – cieszy się Michalina.
37-latka porzuciła też posadę w szpitalu i otworzyła własny gabinet psychologiczny. W wolnych chwilach pisze również książki poświęcone psychologii.
– Najważniejsze jest jednak to, że z mojego życia zniknęli fałszywi przyjaciele. Uświadomiłam sobie, że wystarczą dwie lub trzy wartościowe osoby, które znajdą dla człowieka czas wtedy, gdy ten potrzebuje wsparcia. Relacje, w których ludzie potrafią tylko brać, nie dając niczego w zamian, nie są warte łez – tłumaczy kobieta.
Czy żywi więc żal do tych osób?
– Wprost przeciwnie! Jestem im wdzięczna za to, że nauczyli mnie życia. Mimo wszystko dobrze, że sobie poszli i niech nie wracają – dodaje na koniec.
Elvis Strzelecki