- I to mnie strasznie przygnębia, dlatego chciałam z kimś pogadać – mówi mi do słuchawki Alina. - Bo ja już sama nie wiem, co jest ważne w życiu.
Alinie zostało dwa lata do emerytury i tak naprawdę nie może się tego dnia doczekać. Jest umęczona, kiepsko zarabia, całe życie w budżetówce, w opiece społecznej. Ma dość ludzkich problemów i pretensji, jakby to ona wymyślała różne przepisy, ustanawiała granice dochodów, mogła dowolnie rozdawać zasiłki. Szła do tej pracy mając jakąś misję, lata spędzone w okowach systemu mocno nadwyrężyły jej nerwy.
- I ta bezradność, kiedy wiesz, że w żaden sposób nie możesz pomóc – wzdycha. - A potem jest szukanie winnych, bo gdzieś tam doszło do tragedii.
Ale dwa lata jeszcze wytrzyma, musi, bo nie ma innego wyjścia.
Czego się dorobiła? Własnego mieszkania, samochodu, i jak jej się do niedawna wydawało, zadowolonej z życia córki. No, dorobili się razem z mężem, bo do dziś są całkiem zgodnym małżeństwem, choć też za dwa lata będzie 40 rocznica ich ślubu.
- Nie zastanawiałam się nigdy nad swoim życiem, wydawało mi się, że jak jest człowiek w miarę zdrowy i ma na chleb, to reszta nie jest już taka ważna – wzdycha Alina. - A teraz sama już nie wiem, bo jak spojrzę za siebie, to widzę lata ciężkiej pracy, a mało rozrywek i przyjemności.
Ale tak była wychowana i żyła w innych niż córka realiach. Kiedy wyszła za mąż, gnieździli się kilka lat u teściów. Z pokorą znosiła humory teściowej, bo przecież nie była na swoim, ale mieszkali z łaski kątem. Kiedy dostali swoje mieszkanie, dla Aliny to był prawdziwy dzień wielkiego szczęścia. A potem jeszcze dorobili się małego fiata, córka zdrowo rosła, to czego więcej chcieć od życia? Alina uznała, że ma naprawdę wystarczająco.
Córkę też wychowywała w taki sposób
By wpoić jej, że dom, rodzina, stabilna praca, to są w życiu największe wartości. Anka ma dziś 36 lat, dobrego męża i dwoje dzieci. Dzięki oszczędnościom rodziców, mają własne mieszkanie. No na całość nie wystarczyło, ale młodzi oboje pracują, dostali kredyt. I o ten kredyt i o to wychowanie właśnie, córce w te święta poszło. Alina wie, że musiało się zbierać dłużej, ale widocznie te wspólne święta jakoś skłoniły ją do wybuchu.
- Bo najpierw powiedziała, że rzyga już tymi samymi schematami, tymi odwiedzinami u jednych, a potem u drugich rodziców – opowiada Alina. - Że wie, co kto powie przy stole, jaki będzie mój żurek, a jakie jajka faszerowane zrobi teściowa i jak będzie z nich bardzo dumna, „bo wszyscy czekają na te jajka”.
Dobrze, że awantura była w kuchnie, że ani ojciec, ani mąż Anki tego nie słyszał. Dzieci latały, trochę krzyczały, to pewnie zza kuchennych drzwi nie wyszło ani jedno słowo tej głośnej skargi Anki. Na życie, które wiedzie, na beznadzieję, którą czuje, na brak jakichkolwiek przed sobą perspektyw.
- Mówiła, tak mówiła, a ja jej słuchałam – opowiada Alina. - I myślę sobie, że mówiła prawdę.
Anka i mąż też budżetówka. Alina zawsze tak kierowała córkę, by znalazła sobie pracę stabilną. Na państwowym, to na państwowym, jak dobrze robisz, nie kłócisz się z szefem, to i zwolnić zawsze trudno, choć może zarobki nie są najlepsze. Tyle tylko, że dziś jedna ich pensja idzie prawie cała na ratę kredytu za mieszkanie i młodzi muszą każdą złotówkę przed jej wydaniem dobrze oglądać. I Anka mówiła, jak ja to męczy. Że nie stać jej na eleganckie rzeczy, na wyjście do restauracji, o wyjeździe gdzieś na egzotyczne wakacje, nawet nie wspominając. Że przez całe życie była raz w Turcji, raz w Egipcie, o ile to egzotyką można nazwać. Że ma dosyć wyjazdów do tanich pensjonatów, nawet jak państwo da jej bon na wakacje. Że jest zmęczona dziećmi, pracą i tym myśleniem, jak dziś koniec z końcem związać.
- Stałam i słuchałam i było mi naprawdę przykro – mówi Alina. - Wiem, że nie jest dziś nikomu łatwo, ale córka ma udane dzieci i dobrego męża. To chyba tez jest jakaś wartość?
Córka nie przestawała wyliczać, co straciła, czego nie widziała
Mówiła, jak się czuje zniewolona. Jak męczy ją to nudne życie, kiedy nawet święta są dokładnie co roku takie same. A potem zaczęła atakować matkę.
- I to było w tym wszystkim najgorsze. Powiedziała mi, że wychowałam ją na niewolnicę, zabrałam możliwość samodzielnego myślenia, wtłoczyłam w głowę te swoje śmieszne wartości – rodzina, mieszkanie i samochód. Że to moja wina, bo nie pozwoliłam jej nigdy marzyć – wzdycha Alina po raz kolejny. - A przecież ona nie musiała iść tą samą drogą. Bo co ja mam z tego życia? Ten żurek w garnku i wypucowana kuchnię? Te umyte okna i wyprane na święta firanki? I to ma być cel w życiu?
I Anka zaczęła opowiadać o swojej koleżance, która rzuciła nudną pracę, zabrała oszczędności i pojechała w podróż dookoła świata. Jest teraz na Bali, gdzie pełno jest kwiatów lotosu i pachną kadzidełka, palone w ofierze dla Śiwy. Poznała ludzi z całego świata, tańczą nocami na plaży, rozmawiają przy ogniu o sensie życia. I ona, Anka, też tak by przecież mogła, bo nie jest wcale od tamtej gorsza. Ale to matka od dziecka jej wpajała, że trzeba wyjść za mąż i wychowywać dzieci. A ona ma dość prania, sprzątania i zamartwianiem się ratami kredytu. Spytała matkę, czy jest szczęśliwa, czy to mieszkanie, samochód i stabilna praca, dały jej wiele satysfakcji? Czy ma dziś tak naprawdę, co wspominać?
- I ja zostałam z tym pytaniem. I sama już nie wiem, co jest ważne – mówi Alina smutno. - Jeszcze niedawno wydawało mi się, że moje życie było całkiem udane. Może zwyczajne, ale udane. Że umiałam przekazać jakieś wartości dziecku. Dziś już niczego nie jestem pewna.
Magdalena Gorostiza
Chcecie podzielić się swoja opinią, opisać swoja historię? Piszcie na adres redakcja@kobietaxl.pl