Przeczytałem smutny artykuł o pani Dorocie, której mąż robi uwagi z powodu jej wyglądu. Nigdy w życiu nie powiedziałem swojej żonie, że utyła czy też, że się postarzała. Przecież ja też nie robię się młodszy, dla mnie nie to jest najważniejsze w związku. Ja ubolewam nad tym, że poślubiłem kompletnie inną osobę i za tamtą Joanną tęsknię.
Materiał o Dorocie znajdziecie tu: https://www.onet.pl/styl-zycia/kobietaxl/zaczelam-tyc-zrobila-mi-sie-gruba-szyja-i-wtedy-zaczely-sie-komentarze-meza/2c1lfc5,30bc1058
Poznaliśmy się z żoną na studiach, pochodziliśmy z niewielkich miasteczek. Czasy były inne, bardziej siermiężne, ale myślę, że mimo wszystko lepsze niż teraz. Nie mieliśmy wiele, mieliśmy siebie i swoje fantazje. To była miłość od pierwszego wejrzenia, już po niedługim czasie wiedzieliśmy, że chcemy spędzić ze sobą resztę życia. Moja Joanna była radosna, wyluzowana, kochała przygody, umiała iść na żywioł. Jeździliśmy na spływy kajakowe, łaziliśmy po górach. Spaliśmy pod namiotem, czasami w stogu siana, gdzieś na polu. Byliśmy ze sobą bardzo szczęśliwi. Duże miasto nas odmieniło, a przynajmniej tak wtedy myślałem. Żartowaliśmy sobie czasami z małomiasteczkowości naszych rodziców, obiecywaliśmy sobie też solennie, że nigdy nie spędzimy tak życia, jak oni. Oszczędzając na meblościankę, zasiadając przy tradycyjnym świątecznym stole, dbając o pozory dla innych. Ileż to razy śmialiśmy się z tego, że choć razem jeździliśmy na wakacje, matka Joanny zawsze kazała mi spać w salonie na kanapie, kiedy przyjeżdżaliśmy do nich do domu. Wiedziała doskonale, że sypiamy w jednym namiocie, ale pod jej dachem trzeba było zachować pozory. I moja żona mówiła mi, jak bardzo ją to i bawi i drażni. Jak nie znosi nudnych rodzinnych spotkań, krzątaniny w kuchni i całej tej dulszczyzny. Jak bardzo chce się od tego uwolnić, żyć inaczej, być wolną od takich śmiesznych tradycji. Za to też ją pokochałem, sam pochodziłem z podobnej rodziny i wyjazd na studia był dla mnie prawdziwym oddechem świeżym powietrzem. Obiecywaliśmy sobie, że święta będziemy spędzać na wędrówkach, że nie damy się zamknąć w ramach stereotypów.
Faktycznie, tak było na początku. Nie chcieliśmy wesela, uparliśmy się, że pieniądze na ten cel przeznaczymy na podróż. Był skromny rodzinny obiad w gronie najbliższych. Na święta wpadaliśmy do jednych czy drugich rodziców kurtuazyjnie na chwilę, a potem jechaliśmy gdzieś włóczyć się bez celu. Zaczęliśmy pracować, z pomocą rodziców kupiliśmy własne mieszkanie. I wtedy coś się zaczęło powoli w Joannie zmieniać. Zaczęła liczyć, ile wydajemy na przyjemności i co mogłaby za to do domu kupić. Myślałem sobie, OK, jakoś się urządzimy i wrócimy do naszego dawnego życia. Na świat przyszła najpierw jedna córka, potem druga. I nagle Joannie zamarzyły się domowe święta za stołem, bo „trzeba uczyć dzieci tradycji”. Już nie było luzackich wędrówek, choć mogliśmy bez problemu jeździć z dziećmi. Lata mijały, a moja żona się zmieniała. Dziewczynki miały się dobrze uczyć i nie dlatego tylko, że to ich przyszłość. Trzeba się było podczas rodzinnych spotkań mieć czym chwalić. Joanna zmieniła sposób bycia, nawet sposób ubierania. Zaczęła powoli, ale nieodwracalnie, zamieniać się w swoją matkę. Starsza córka spełniła jej marzenia. Ma męża, dom i są wnuki. Było też huczne wesele, którego myśmy wcale nie chcieli! Przecierałem oczy ze zdumienia. Joanna była jednak z tego wesela bardzo dumna. Młodsza ma charakter po mnie. Zmienia pracę jak rękawiczki, zarobione pieniądze wydaje na podróże. Ostatnio zapowiedziała, że do domu przyjeżdżać już nie będzie. Ma dość słuchania uwag matki, że „czas się ustatkować”, dość utyskiwań, że zmienia od czasu do czasu partnerów, że mieszka z nimi bez ślubu. Żona daje jej do zrozumienia, że postawa córki przynosi wstyd rodzinie. I podobnie, jak jej matka, pościeliła chłopakowi córki w salonie! Ale młodsza córka jest dla niej zadrą. Bo ani nie ma męża, ani żadnej kariery też wcale nie zrobiła. Rozmawiamy ze sobą z córką często telefonicznie, ja doskonale ją rozumiem, w przeciwieństwie do jej matki. Jeśli tylko mam czas, wyjeżdżam na samotne wędrówki, żona już dawno powiedziała mi, że „z bezsensownego łażenia wyrosła”. Wielokrotnie rozmawiałam z Joanną na ten temat, przypominałem jej, że nie takie miało być nasze życie. Że mieliśmy się z tych dusznych ram wyrwać, żyć na luzie i tak wychować swoje dzieci Żona odpowiada, że jestem niepoprawnym romantykiem, a życie, jest życie. Cóż, nie ukrywam, że nie tego oczekiwałem po naszym związku. Joanna stała się taką zwyczajną kobietą. Utyła, ma zmarszczki, ale nie to jest dla mnie problemem. Ciągle szukam w niej tamtej dziewczyny, którą do dziś bardzo kocham. Nie ma jej, gdzieś odeszła. Więc może to jest ta przyczyna, że ludzie szukają nowych partnerów? To rozminięcie się ideałów z młodości z rzeczywistością? Nie wiem. Ja romansów nie mam. I tylko czasami pytam sam siebie, gdzie jesteś Joanno?
Karol