Jest takie powiedzenie, że najlepiej ludzi poznaje się na wyjeździe. Moi rozmówcy to potwierdzają. Dla nich urlop ze znajomymi okazał się niewypałem. Od tej pory wolą jeździć sami.
Kierowniczka wycieczki
Beata wyjazd do Egeru wspomina jak horror. Namówili ich znajomi znajomych.
- Tak naprawdę wcale dobrze ich nie znaliśmy, spotykaliśmy tę parę na imprezach. I podczas jednej z nich Krystyna zaproponowała wspólny wakacyjny wyjazd – opowiada Beata.
W sumie zebrało się 12 osób, czyli cztery pary w tym dwie były z dziećmi. Całkiem spora grupa. To Krystyna załatwiła apartamenty w Egerze, wszyscy mieszkali w tym samym budynku. Beata mówi, że na szczęście pojechali z mężem sami swoim samochodem, bo inaczej chyba by zwariowała. W pierwszy wieczór zrobili wspólną kolację, bo każdy miał coś z domu.
- I Krystyna uznała, że tak byłoby najlepiej, bo zaoszczędzilibyśmy sporo pieniędzy – mówi Beata.
Ona zaprotestowała. Nie po to jechała na Węgry, żeby stać i pichcić. To nie jest aż tak drogi kraj, żeby nie móc zjeść czegoś pysznego w restauracji.
- Po to się też jedzie, żeby skosztować innej kuchni – podkreśla Beata.
Krystyna była nieco obrażona, ale nadal chciała rządzić. To ona ustalała wspólny plan dla wszystkich, kiedy idą na baseny, kiedy na zwiedzanie, o której mają być posiłki.
- Nie tak sobie to wyobrażałam, uważałam, że jedziemy razem, ale nie jesteśmy na jakiś koloniach – mówi Beata. - Tymczasem każda próba wyłamania się z grupy kończyła się cierpkimi uwagami, że ona to wszystko załatwiła, a tu taka niewdzięczność.
To Krystyna wybierała restauracje, wchodziła i sprawdzała kartę. Jak uznawała, że jest za drogo, to cała grupa wstawała od stołu i szukała innego miejsca.
- Kiedyś tak krążyliśmy po centrum Egeru chyba z pół godziny. Masakra – opowiada Beata i w końcu nie wytrzymała i stwierdziła, że nie rusza się ze swojego miejsca. Przestała tez dostosowywać się do programu Krystyny. To był jej urlop i chciała go po swojemu spędzać. Pozostali znajomi jednak się podporządkowywali i wyeliminowali Beatę i jej męża ze wspólnego grona.
- Więc tak naprawdę sami spędzaliśmy w końcu te wakacje. To był nasz taki ostatni wyjazd. Nigdy więcej – mówi Beata i na wszystkie propozycje wspólnych wakacji odpowiada znajomym grzecznie, acz stanowczo, że jeżdżą sami z mężem.
Rozliczymy się po powrocie
Jurek do dziś nie odzyskał pieniędzy po wakacjach, które miały być upojne. Wyjechali ze znajomymi do Włoch, ale tak naprawdę to byli trochę przypadkowi ludzie.
- To był błąd. Poznaliśmy ich u znajomych i tak przykleili się do nas. Zaprosili nas kilka razy na kolację. Potem były rozmowy o wyjazdach i zaplanowaliśmy wspólne wakacje – opowiada Jurek.
Z biura podróży załatwili wyjazd do apartamentów bez wyżywienia. Mieli plan, żeby wynająć samochód i wspólnie zwiedzać, poznać też włoską kuchnię. Już pierwszego wieczoru w restauracji znajomy zaproponował, że to on zapłaci, żeby podziękować za wspólny wyjazd.
- Bardzo mnie to ujęło, taki fajny gest. I tym mnie nabrał. Jak przyszło do płacenia, okazało się, że terminal odrzuca jego kartę – opowiada Jurek.
Oczywiście wyjął swoją i zapłacił, znajomy był bardzo zmartwiony. Mówił, że nie wie, co się stało i spytał, czy Jurek mógłby płacić, zliczyć wszystkie wydatki, a rozliczą się po powrocie do Polski.
- Zgodziłem się, bo też bym chciał, żeby ktoś się tak zachował, gdybym był w takiej sytuacji. Tyle tylko, że ja zawsze mam też ze sobą gotówkę – mówi Jurek.
Żona Jurka skrupulatnie wszystko spisywała, trzymali paragony. Znajomi byli cudowni, zgodni, uśmiechnięci, nie był konfliktów.
- Po powrocie do Polski zadzwoniłem i podałem, ile są nam winni – mówi Jurek. - Usłyszałem w słuchawce, że niebawem oddadzą pieniądze.
Ale nigdy nie oddzwonili. Jurek dzwonił kilkukrotnie, znajomy nie odbierał telefonu.
- Cóż nawet nie miałem z czym iść do do sądu, straciłem kilka tysięcy złotych. Na samochód, na dobre knajpy. Zostałem zwykłym jeleniem – mówi Jurek.
Jeżdżą teraz z żoną najczęściej sami. I nikomu nie pożyczają pieniędzy.
Załatwiałaś, to się zajmij wszystkim
Kasia zabrała na wspólny wyjazd znajomych, z którymi od lat żyli z mężem w przyjaźni. To ludzie, którzy nie znają języków, więc obrotna Kasia załatwiła wszystko. Od biletów lotniczych po pobyt w hotelu.
- I podałam jakie są opcje z pokojami, od najtańszych do najdroższych – mówi. - Wiadomo, że jak jest różnica w cenie kilkaset złotych na tydzień, to i będzie różnica w standardzie pokoju.
Znajoma chciała najtańszy pokój, Kasia wzięła z widokiem na morze. Niesnaski zaczęły się już po przyjeździe. Znajomi mieli pretensje, że dostali klitę z widokiem na krzaki, za krzakami był bar i do później nocy było bardzo głośno.
- Oczywiście do mnie były pretensje. Kilka razy byłam z nimi w recepcji, bo chcieli wymienić pokój, ale bez dopłaty. W hotelu tłumaczyli im, że wybrali przecież najtańszą opcję – wzdycha Kasia.
Spodziewała się, że na wspólnych wakacjach spędzą trochę czasu razem. Ale okazało się, że znajomi woleli chodzić swoimi drogami.
- Nie chodziło mi o to, żebyśmy byli nierozłączni. Ale skoro zdecydowali się z nami na wyjazd, to myślałam, że wspólnie wynajmiemy samochód czy czasami zjemy razem kolację – opowiada Kasia.
Tak naprawdę widywali się może pół godziny dziennie. Oprócz jednego dnia, kiedy pojechali na wspólną wycieczkę zorganizowaną przez hotelową agencję. Wycieczka była całodniowa i Kasia poprosiła w hotelu o lunch box dla siebie i męża. Znajomi mieli pretensje, że dla nich nie zamówiła.
- Ale ja już miałam dosyć ich niańczenia, szczególnie że podczas pobytu znajomi konsekwentnie odrzucali wszystkie propozycje wspólnego spędzania czasu – mówi Kasia - Tylko ta jedna wycieczka była wspólna.
Przed wylotem to Kasi musiała drukować w recepcji karty pokładowe, ona sprawdzała godziny rejsu, znajomi uważali, że to jej obowiązek, skoro ona organizowała wyjazd.
- Zostałam potraktowana jak bezpłatne biuro podróży, nawet słowa dziękuję nie usłyszałam. I się wyleczyłam z takich akcji – mówi Kasia.
Od tej pory organizuje wszystko tylko dla siebie i męża.
A jaki był wasz koszmarny urlop? Czekamy na listy redakcja@kobietaxl.pl