Partner: Logo KobietaXL.pl

- Ja nawet nie mogę pojechać w okolice naszego dawnego domu, bo mnie w gardle ściska – mówi Ewa. - Moja praca, mój cudowny ogród i stare drzewa sadzone przez dziadków. Wszystko poszło do obcych, bo mój mąż Karol stwierdził, że ma dość mieszkania w miejscu, gdzie taksówka kosztuje majątek. Jakby tą taksówką trzy razy dziennie jeździł.

 

Nawet zima nie była straszna

 

Wychowana w bloku Ewa, zawsze uwielbiała jeździć do babci. Mała wieś, leżąca nieopodal jej rodzinnego miasta, z czasem zamieniła się w willową osadę. Tylko domek babci pozostał nienaruszony. Piękna działka, blisko 4 tysiące metrów, na niej murowana chatka. Ewa odziedziczyła nieruchomość w spadku i najpierw tratowała ją jako letnisko.

- Ale kiedy dzieci wyjechały na studia, namówiłam męża, żebyśmy się tam przenieśli – mówi Ewa. - Miałam dość starego bloku, śmierdzących zsypów, hałasującej windy.

 

Rozbudowali domek. Z babcinych dwóch pokoików zrobili piękny salon z kuchnią, dobudowali sypialnię, łazienkę, garderobę i gabinet, który był też pokojem gościnnym.

- W sumie 120 metrów w parterze, luksus dla dwóch osób. I piękny taras z zadaszeniem, ja uwielbiałam spędzać na nim deszczowe dni – wzdycha Ewa.

Nawet zimą nie mieli problemów. Kilkaset metrów dalej mieszka sołtys, który ma umowę na odśnieżanie z gminą. W ramach unijnego projektu na wsi zrobiono piękna, asfaltową drogę. Dojazd był bajeczny.

- Tylko podjazd odśnieżyć, ale kupiliśmy traktorek. Nie było sytuacji, żebyśmy nie mogli z działki wyjechać – opowiada Ewa. - Dlatego nie bardzo wierzę w te narzekania na życie na wsi.

Jedyny feler to może brak sklepu, trzeba było pamiętać o zakupach, bo supermarket był oddalony jakieś 8 minut jazdy od domu. No i wiadomo, nie ma kina, kawiarni, nie ma żadnych rozrywek. Ale Ewie nie były potrzebne, ona kocha spokój i ciszę.

- Kawa na tarasie, śpiew ptaków, mogłam goła siedzieć, bo nikt mnie nie widział – mówi Ewa. - W dodatku okolica zrobiła się prestiżowa, obok nas zamieszkał znany adwokat, nieopodal znany lokalny polityk.

 

Z kolegami chciałbym piwo wypić

 

Ale mąż marudził, że mało kto ich odwiedza, bo dojazd daleki. Ewa tłumaczyła, że z czasem kontakty się rozluźniają, że ludzie już tak u siebie nie przesiadują. Mąż jednak twierdził, że gdyby mieszkali w mieście, byłoby znacznie lepiej. Mógłby z kumplami pójść na piwo, wyskoczyliby sobie do kina. A tak, nie chce im się jechać, bo daleko. No i to dbanie o dom, wiecznie coś trzeba robić.

- Faktycznie, mieliśmy czarną serię, dach zaczął przeciekać, taras podmyło, płytki mróz wysadził, jedną rynnę też trzeba było zmienić – opowiada Ewa. - Było marudzenie, że tyle roboty, no i tyle trzeba na to wydać pieniędzy.

Mężowi nie chciało się kosić trawnika, coraz częściej narzekał, że dom to ciągły obowiązek. Mówił, że przecież nie robią się młodsi, lepiej mieszkać tam, gdzie blisko do lekarza czy do apteki. A oni ze wszystkim muszą do miasta jeździć.

- Gadał i gadał, nieustająco. I ja zaczęłam myśleć, że może on ma rację? Że na starość nie będzie nam się chciało dbać o remonty, mieć tego wszystkiego na głowie? I dałam się przekonać – wzdycha Ewa ciężko.

 

Piękne mieszkanie z własnym ogródkiem

 

Mąż zaczął szukać mieszkania w mieście. Nie w centrum, gdzie smród i hałas, ale na jakimś nowym osiedlu. Jeździł, odwiedzał deweloperów, w końcu oznajmił, że znalazł „cudo”. 60 metrów kwadratowych, ale z własnym ogródkiem. Ogródek, co prawda wychodził na studnię w środku bloku, ale deweloper opowiadał, że tam jest w planach piękna zieleń, że będą mieli prawie jak na wsi. Mieli zsadzić tuje wokół ogrodzenia, żeby mieć prawdziwą intymność. Ewa oglądała wizualizację bloku, podziemny garaż, parking dla mieszkańców, nowoczesna koncepcja.

- Jeździliśmy też na miejsce. Okazało się, że bloki są na osiedlu na drugim końcu miasta, patrząc od naszej wsi. Uważałam, że trochę daleko, ale mąż mówił, że dzięki temu będzie świeże powietrze – opowiada Ewa.

Zmęczona jego namowami, nieco przekonana argumentami, w końcu machnęła ręką. Wpłacili zaliczkę na mieszkanie, zabrali się za sprzedaż domu.

- O z tym nie było żadnego problemu. Mieliśmy nadmiar chętnych. Dom fajny, można rozbudować no i działka. Praktycznie w kwadracie ze starodrzewem. Nawet kawałek własnego lasku – mówi Ewa.

Żal jej było tego miejsca, ale trzeba przyznać, że dostała za działkę ogromne pieniądze. To też był argument. Że kupią mieszkanie i jeszcze sporo zostanie jej na koncie.

- Bo działka była moja, po babci, należała wyłącznie do mnie opowiada Ewa.

Skusiło ją to, zaczęła myśleć o zagranicznych wyjazdach, wyskokach do SPA w weekendy. Po raz pierwszy miała mieć takie oszczędności. W końcu uwierzyła, że to była dobra decyzja.

 

A potem zaczął się horror

 

Kiedy mieszkania zaczęły być sprzedawane, zgodnie z prawem zawiązała się wspólnota. Większość nabywców to były młode rodziny z dziećmi. I już po niedługim czasie przegłosowano, że zamiast zieleni w studni budynku, powstanie tu plac zabaw dla dzieci.

- Dosłownie niedaleko naszego ogródka. Maiły być tuje, tuj nie ma, bo nie możemy ich posadzić. Pod nami jest garaż podziemny i ich korzenie mogłyby strop uszkodzić. Postawiłam jakieś rośliny w donicach, ale to żadna osłona – mówi Ewa. - Jak wyjdę do ogródka, to każdy mnie widzi, szczególnie, że obok jest wejście do klatki. Miałam mieć intymność, jestem, jak na wystawie. I słucham wrzasku dzieci i matek. To jest prawdziwy horror.

Ewa burzyła się, że deweloper o placu zabaw niczego nie mówił, że nie powinno się zmieniać koncepcji. Ale większość uznała, że to dobry pomysł. Tylko jeszcze jedna sąsiadka była przeciwna, ale wolała się nie wychylać.

- Czułam się rozgoryczona i oszukana, mieszkanie okazało się porażką. Dziś jestem kłębkiem nerwów, marzę wyłącznie o tym, by widzieć za oknem strugi deszczu – opowiada Ewa.

 

Można iść do sądu

 

Beata Nadulska, zarządca nieruchomości, prezes ADM Śródmieście w Lublinie, tłumaczy, że zgodnie z przepisami prawa budowlanego place zabaw zaliczane są do obiektów małej architektury i podlegają obowiązkowi zgłoszenia właściwemu organowi. Urządzenia winny być użytkowane zgodnie z przeznaczeniem a zamontowane wyposażenia i nawierzchnia powinny spełniać normy PN-EN-1176. Na placu zabaw należy zapewnić stosowane przeglądy, które są dokumentacją obiektu budowlanego. Planując plac zabaw należy przestrzegać art.3 ustawy Prawo Budowlane oraz Rozporządzenie w sprawie warunków technicznych a par. 40 ust.3, wskazuje, że należy zastosować odległość placów zabaw od ulicy, okien, miejsc składowania odpadów, parkingów co najmniej 10m – czyli zachodzi konieczność stworzenia strefy bezpieczeństwa. Tyle od strony formalnej. Decyzję o budowie placu zabaw podejmuje wspólnota większością głosów.

 

- Decyzja o lokalizacji placu zabaw na terenie wspólnoty to czynność przekraczająca zakres zwykłego zarządu (zmienia przeznaczenie części nieruchomości wspólnej a także wymaga zaangażowania środków finansowych). Nie jest wystarczające działanie samego zarządu, a właściciele lokali muszą wypowiedzieć się w formie uchwały tłumaczy prezes Nadulska. - Obowiązuje zdrowy rozsądek, bezpieczeństwo, relacje sąsiedzkie oraz koszty związane z wykonaniem a także utrzymaniem. Plac zabaw może być dla części mieszkańców uciążliwy, tak więc przed podjęciem dalszych czynności należy zatem mieć na uwadze, że uchwałę o wybudowaniu na terenie wspólnoty placu zabaw można zaskarżyć. Zgodnie z art. 25 ust 1 UWL właściciel lokalu może zaskarżyć uchwałę do sądu z powodu jej niezgodności z przepisami prawa lub z umową właścicieli lokali albo jeśli narusza ona zasady prawidłowego zarządzania nieruchomością wspólną lub w inny sposób narusza jego interesy.

 

Jaki sąd mnie posłucha?

 

Ewa ma dosyć codziennych wrzasków, praktycznie od świtu do nocy. Po alejkach jeżdżą dzieciaki na hulajnogach, powodując głośny hurkot. Grają pod jej ogródkiem w piłkę, są krzyki, gwizdy, odgłosy kopania. Żeby to wytrzymać, musi siedzieć w lecie przy szczelnie zamkniętych oknach.

 

- Ja byłam u prawnika, ale powiedział mi, że szansa na wygranie takiej sprawy byłaby raczej marna. Bo w Polsce dzieci to świętość, a sąd by uznał, że to „normalny hałas”, a nie „ponad przeciętną miarę”. No i plac jest na terenie prywatnym wspólnoty, a nie w przestrzeni publicznej – mówi.

 

Dlatego uchwały nie zaskarżała, właściwie już z placem zabaw nie walczy. Bierze leki na uspokojenie, stara się znikać w letnie dni z domu, jeździ na samotne spacery poza miasto. Tylko nigdy w okolice starego domu, bo serce by jej pękło. I jest wściekła na swojego męża, wściekła na siebie, że dała się omotać jego wizjom mieszkania w nowoczesnym bloku.

 

- To też inne hałasy, sąsiadka tupiąca nad głową, za ścianą płaczące non stop dziecko – opowiada Ewa. - Jak ktoś mi powie, że na wsi gorzej, bo nie ma kina czy sklepu pod ręką, bo czasami śnieg większy spadnie, to chyba nigdy w takim bloku nie mieszkał.

 

Ucieknę byle gdzie

 

Ewa ma dużo czasu na rozmyślania, szczególnie rano, jak stoi w korku. Z dawnego domu jechała do pracy piękną, pustą drogą. Teraz musi się przebić przez całe miasto. Do emerytury ma jeszcze trzy lata. I jakoś te trzy lata wytrwa.

 

- Ale już szukam jakiegoś siedliska, oczywiście dalej od miasta, bo na taką działkę, jak miałam to już mnie dzisiaj nie stać – podkreśla. - Ale mam jakieś jeszcze pieniądza na koncie i jak patrzę w ogłoszenia, to 30 – 40 kilometrów od miasta mogę za to chałupkę kupić. I jeszcze trochę zostanie na remont.

 

Mówiła już o tym swojemu mężowi. Że ona na emeryturze tu nie zostanie, jak on chce siedzieć w tym mieszkaniu, niech sobie nawet sam w nim siedzi. Bo przecież tego się nawet sprzedać nie da, kto kupi takie lokum z placem zabaw i wrzaskiem pod oknami?

 

- Ja nie mogę zrozumieć, że mogłam coś takiego zrobić. Mnie się mój taras i mój ogródek śnią dzisiaj po nocach – wzdycha ciężko Ewa. - Co ja bym dała, żeby tam wrócić…

 

Magdalena Gorostiza

Tagi:

wrzaski ,  dzieci ,  plac zabaw ,  życie , 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót