Tak naprawdę zmarnowałam kawał życia dla człowieka, dla którego nie było warto. Jedyne co mam i czego nie żałuję, to nasze dzieci, które kocham nad życie. To jednak trochę za mało, żeby wybaczyć samej sobie zgodę na upokorzenia, na traktowanie mnie i moich rodziców, jak maszynkę do robienia pieniędzy. Ja jednak miotana byłam przeróżnymi uczuciami, które kazały mi trwać w tym toksycznym związku. To wstyd, naiwna wiara w to, że „on się zmieni” i miłość do człowieka, który na nią nie zasłużył.
Kiedy Sławek zainteresował się mną miałam 25 lat. Wówczas był to wiek uważany prawie za staropanieństwo. A ja chciałam bardzo wyjść za mąż. Był przystojny, dusza towarzystwa, niestety, lubił od czasu do czasu przeszarżować z alkoholem, a wówczas uwielbiał wszystkie kobiety. Może nie wszystkie, najbardziej te ładne. Ja specjalnie ładna nie byłam, w dodatku straszliwie chuda, choć dziś to pewnie byłby duży atut. Byłam zdziwiona, że mnie dostrzega, że chce się ze mną spotykać. Moi rodzice dobrze wiedzieli już wtedy, o co chodzi. Byłam jedynaczką, w dodatku bardzo bogatą. Rodzice prowadzili dochodowy hotel i restaurację, ja skończyłam studia i pracowałam z nimi. Dziś sama hotelem zarządzam.
Zakochałam się bez pamięci i nie słuchałam tego, co mówi moja matka. Sławek się oświadczył. Jakże byłam szczęśliwa. Wesele było oczywiście u nas, przygotowane perfekcyjnie. Tyle tylko, że mój ukochany gdzieś koło godziny 2. w nocy nagle zniknął. Znalazłam go w kantorku na alkohol, obściskiwał się tam z młodą kelnerką. Gdybym miała odwagę, skończyłabym wówczas swoje małżeństwo. Było mi jednak wstyd, żal mi też było rodziców, bo byłaby to kompromitacja. Mój mąż przepraszał mnie przez tydzień, obiecywał, że nigdy się to nie powtórzy, tłumaczył się nadmiarem alkoholu i wielkimi emocjami. Przełknęłam tę żabę. Kochałam go, chciałam wierzyć, że będzie dobrze.
Dostał pracę w hotelu. Migał się, jak umiał. Tak naprawdę robiłam wszystko za niego. Znowu ze wstydu. Przed rodzicami. Oni jednak widzieli wszystko, choć mnie się wydawało, że jestem taka sprytna. Sławek korzystał jednak z pieniędzy bez ograniczeń, nowe samochody, świetne ciuchy. Mieszkaliśmy w apartamencie, który też kupili nasi rodzice. Rodziły się dzieci. Ja miałam masę obowiązków, mój mąż uwielbiał spędzać czas w hotelowej restauracji pod pozorem „pilnowania interesu”.
Wiedziałam od zaufanych kelnerek o jego flirtach z kobietami, wiedziałam, że czasami pije zbyt wiele, że funduje różnym kobietom drinki. Nie wiem, czy ciągnął dalej te znajomości. Lata mijały, on był Piotrusiem Panem. Świetnie się wżenił, brylował na salonach, dalej przystojny i nienagannie zawsze ubrany.
Rozmowy o tym, by naprawdę zajął się pracą nie prowadziły do niczego. Dzieciom też nie poświęcał zbyt wiele czasu. Wiedziałam, że rodzicom to się nie podoba, ale zagryzali zęby. Jednak tylko do czasu. Nadszedł moment, kiedy zaczęli przygotowywać się do odejścia na emeryturę i przekazania mi biznesu. Wówczas mama poprosiła mnie o poważną rozmowę i powiedziała, że dobrze byłoby, żebym wreszcie pozbyła się z rodziny trutnia. Bo nie chcą, żeby dalej korzystał z ich dorobku życia. Ja miałam jeszcze wątpliwości. Biłam się z myślami. Wiedziałam, że mają rację, że mąż żyje jak pączek w maśle, korzysta z naszego majatku. Być może nie zdecydowałabym się nigdy na ten krok, gdyby nie te Andrzejki. To była ważna impreza w naszym hotelu, miała pojawić się tak zwana śmietanka towarzyska. Przy naszym stole mieli siedzieć ważni biznesmeni z miasta. Mojemu mężowi wpadła w oko żona jednego z nich. Najwyraźniej była znudzona swoim mężem. Tańczyli dużo razem, potem zniknęli. Towarzystwo było już dobrze rozbawione, mało kto może to widział. Ale ja wiedziałam, gdzie szukać. Znalazłam ich w tym samym kantorku. Ale wtedy już umiałam powiedzieć mężowi, że to koniec naszego małżeństwa. Nie robiłam scen, nie chciałam zepsuć wieczoru gościom, impreza była dużym sukcesem. Następnego dnia kazałam spakować mężowi walizki. Nie pomogły żadne tłumaczenia, kajanie się, prośby o wybaczenie. Nie było mi już wstyd, bo to nie ja kompromitowałam nasz związek.
Odszedł do swoich rodziców, dalej z nimi mieszka, nie wiem, gdzie pracuje, wiem, że groszem nie śmierdzi. Nawet nie płaci na dzieci, ale jego pieniądze nie są mi do niczego potrzebne. Z dziećmi nie ma zresztą praktycznie żadnego kontaktu.
Dlaczego o tym piszę? Bo my kobiety mamy (może nie wszystkie, ale wiele z nas) jedną, poważną wadę. Nie chcemy dostrzegać pewnych rzeczy. Zwyczajnie nie przyjmujemy ich do wiadomości, wolimy wybaczyć, zapomnieć, żyć złudzeniami, że będzie lepiej. Otóż chcę wam otworzyć oczy – nie będzie. Jeśli zdradził, to będzie zdradzał, jeśli lubi wypić, dalej będzie pił, jeśli raz uderzył to i kolejny raz podniesie rękę. Tylko my nie chcemy tego wiedzieć, choć jest to tak oczywiste.
Jeśli więc żyjecie w podobnym związku, nie czekajcie tyle lat, jak ja. Moja młodość umknęła, wiem, że jeszcze wszystko może mnie spotkać, ale nikt nie odda mi moich najpiękniejszych lat.
Aneta