Kiedy czytam różne publikacje, zauważam jedno – to matki są wszystkiemu winne. Temu, że dzieci maja problemy, że nie ułożyły sobie życia, że sobie nie radzą, że mają depresję. Więc czasami myślę sobie, że może jednak dobrze, że nie mam dzieci. Szczególnie, że i tak jest też inny nowy trend – rodzicom na starość nic się nie należy, powinni sami o siebie zadbać, dzieci zwolnione są z wszystkich obowiązków. I ja tak sobie myślę, że świat poszedł w złym kierunku.
Było nas w domu sześcioro rodzeństwa, ja najstarsza. Z racji starszeństwa, niańczyłam młodsze dzieci i miałam czasami dużo obowiązków. To jednak było dla mnie czymś naturalnym. Potem kolejne dzieci zajmowały się młodszymi i tak to szło. Tymczasem ja niedawno przeczytałam gdzieś wypowiedź jakiejś pani, że to, iż musiała zajmować się młodszą siostrą do dziś jest dla niej traumą!
Pewnie powinnam mieć do matki pretensje, że byłam niańką. Nie mam. To było moje rodzeństwo i mój naturalny obowiązek wynikający z bycia w rodzinie najstarszym dzieckiem. Czasami myślę, że może z tego powodu nie chciałam mieć nigdy własnych dzieci? Ale nawet jeśli, też nie mam o to do nikogo pretensji.
Nasi rodzice byli zapracowani, wymagający, wbijali nam do głowy, że tylko nauka zapewni nam dobry byt. Czasami któreś z nas oberwało klapsa, to też było na porządku dziennym. Nikt z tego powodu nie miał żalu, raczej wiedzieliśmy, że się należało. Obowiązków mieliśmy różnych dużo, nikt się nie skarżył, nikt nie narzekał. Wiedzieliśmy, że w tak licznej rodzinie każdy musi pomagać. Ja mając 12, 13 lat zostawałam często sama z maluchami w domu. Dziś pewnie opieka społeczna zabrałby nas rodzicom i oddała w pieczę zastępczą. Tak się to wszystko zmieniło. Tylko, czy na pewno na dobre?
Byliśmy wychowywani w jednym domu, tak samo, jedliśmy to samo, rodzeństwo nosiło ubrania po sobie (ja zawsze miałam nowe, to był jedyny przywilej), korzystało się z tych samych podręczników, nie było zbytków, choć nigdy nie byliśmy głodni. Życie całej szóstki potoczyło się innymi torami. Dwaj bracia dorobili się dużych pieniędzy, ten trzeci zawsze miał „pod górkę”, rozwiódł się, ledwo przędzie. Ja jestem starą panną, jedna siostra ma troje dzieci i została z nimi sama, druga ma jedynaczkę i opływa w dostatki. Jak więc widać, mamy różne losy i czy to jest wina naszej matki? Czy ona jest odpowiedzialna za rozwód mojej siostry? Za niepowodzenia brata, za moje staropanieństwo? Nikt z nas tak nie uważa. Ale zapewne gdybyśmy poszli na jakąś psychoterapię, zaraz by coś wyszło. Że matka krzyknęła, że spojrzała krzywo. Pisze o tym ironicznie, ale nie jest to śmieszne. Kiedy widzę wkoło problemy młodych ludzi, ich frustracje, żale do rodziców, głównie matek, to mam wrażenie, że świat stanął na głowie. Pomijając jakieś patologiczne przypadki, to przecież każda matka chce zawsze najlepiej. A że czasami nie wychodzi? Takie jest życie, nikt nie jest idealny, każdy ma za sobą różne doświadczenia, które sprawiają, że postępuje w taki czy inny sposób. Tymczasem ja tu czytam artykuły o toksycznych matkach, o tym, że trzeba zerwać z nimi kontakty, o tym, że nawet terapeuci powodują, że dzieci odwracają się od rodziców. Czym to się skończy? Bo to już jest jakieś szaleństwo.
Mówi się, że do wychowania jednego dziecka potrzebna jest cała wioska. Dziś wiosek już nie ma, zniknęły wspólnoty, ludzie żyją sami dla siebie, nawet w rodzinach jest chora rywalizacja. Nie ma rodzin wielopokoleniowych (my żyliśmy obok naszych dziadków), starych ludzi traktuje się jak zbędny balast. Liczy się wygląd i pieniądze. Tylko tyle, że jakoś coraz mniej ludzi wydaje się być szczęśliwymi. Obserwuję w rodzinie (a jest liczna) obecne matki, widzę ich frustrację, ich niepewność, ich strach przed tym, że będą osądzane, że dzieci zrzucą na nie winy za wszystkie swoje niepowodzenia. Współczuję dzisiejszym matkom, bo presja, jaka jest od jakiegoś czasu na nie wywierana, może odebrać całą radość z posiadania dzieci. Życzę im dużo wytrwałości i mniej samobiczowania. A wszystkim nam życzę opamiętania. Depresje dzieciaków, ich brak umiejętności odnalezienia się w świecie, nie wzięły się z powietrza. Ale nie jest to akurat wina ich matek.
Stefania