- I tak jest codziennie od dwóch lat – wzdycha Joanna. - Nie wiem, ile jeszcze wytrzymam. Ale sama sobie to zrobiłam i teraz nie bardzo mam wyjście.
Trochę to było daleko
Joanna ma 58 lat, pracuje, nie chce iść szybko na emeryturę. Jej matka ma lat 88. Jest nadal w całkiem dobrej formie.
- Urodziła mnie, jak na tamte standardy późno. Ale sądziła, że nie będzie mieć dzieci, ja stałam się nieoczekiwanym cudem – mówi Joanna. - Nie mam żadnego rodzeństwa.
Matce specjalnie nic nie dolega, chodzi, rozmawia, rozumie, co się do niej mówi. Co nie oznacza, że jest w pełni sprawna. Wzrok już nie ten, zrobiła się niechlujna, unika kąpieli, robi wokół siebie straszny bałagan.
- Najgorzej w kuchni, chlapie, rozlewa, kroi nożem bezpośrednio na blacie – mówi Joanna. - Jeśli nie wstałabym razem z nią, to musiałabym sprzątać pół godziny. Na jedno wychodzi, ale męczy mnie to codzienne wstawanie o świcie.
Męczyły również dojazdy do matki. Mieszkała sama na wsi, 200 kilometrów od Joanny. Co dwa tygodnie, w sobotni poranek, córka wsiadała w samochód. W przeddzień robiła w markecie zakupy. Po blisko trzygodzinnej podróży meldowała się u matki.
- I zabierałam się do roboty. Sprzątanie, mycie matki, wyrzucanie zepsutego jedzenia – wylicza Joanna. - Pranie pościeli, ubrań, w niedzielę prasowanie. Pucowanie zalepionych podłóg, zeskrobywanie zaschniętych plam. Po dwóch dniach byłam padnięta. Z trudem szłam w poniedziałek do pracy.
Płaciła sąsiadce za to, by matce pomagała w codziennych czynnościach. Ale niewiele młodsza do matki kobieta też ma inne od Joanny poczucie estetyki. Tłumaczyła, że matka nie daje niczego wyrzucić, że nie chce wejść do wanny. To przecież ona, sąsiadka, nic na to nie poradzi. Ale zaglądała codziennie, robiła zakupy, zabierała matkę na cmentarz, do kościoła. W lecie wysiadywały razem na ławce pod sklepem, słuchały miejscowych ploteczek.
- Dwa lata temu uznałam, że nie dam rady dalej tak jeździć. W domu u matki było coraz bardziej brudno, wstyd mi było, że nie zmieniała ubrań, chodziła codziennie w tym samym po wsi – mówi Joanna. - Postanowiłam, że zabiorę matkę do siebie, skończy się problem palenia zimą w piecu, zamawiania węgla, zadbam o nią, żeby miała czysto i ciepło.
Matka jechać za bardzo nie chciała. Żal jej było i domku i znajomych na wsi. Joanna jednak ją przekonała, że u córki będzie jej lepiej. Będzie zaopiekowana, zawsze najedzona, umyta.
- Wtedy tak mi się wydawało. Że problem się rozwiąże. Matka będzie na miejscu, ja wreszcie odetchnę – mówi Joanna. - Jakże się myliłam!
Zrobiłam z matki więźnia
Joanna mieszka w starej, pięknej kamienicy. Niestety, na trzecim piętrze, bez windy. Balkon wychodzi na ruchliwą ulicę. Joannie to nie przeszkadza. Jest „miejskim zwierzęciem”. Lubi odgłosy miasta, uwielbia to, że wszędzie może iść na piechotę.
- Nie zastanowiłam się jednak, czy to się spodoba mojej matce. Rzadko do mnie przyjeżdżała, narzekała wtedy na hałas, na to, że schody takie strome – opowiada Joanna. - Mnie moje mieszkanie odpowiada, z piętrem nie mam problemów. Ale nie przewidziałam tego, że zrobię z matki więźnia.
Joanna nie pozwala matce nigdzie samej chodzić. Boi się, że staruszka zgubi się gdzieś, zabłądzi. Zresztą to trzecie piętro też nie zachęca matki do spacerów. Tak naprawdę wychodzą raz w tygodniu do kościoła.
- I to jest dla mnie kolejny koszmar, ja do kościoła nie chodziłam – mówi Joanna. - Teraz muszę matkę sprowadzić na dół, wyjść pół godziny wcześniej, odsiedzieć całą mszę, potem powoli wracamy do domu. Pół niedzieli mam w plecy, ale nie mogę tego odmówić matce.
Więźniem stała się nie tylko matka. Joanna też specjalnie nie może się z domu ruszyć. Nie ma mowy o żadnych wyjazdach. Tego też nie przewidziała, że na wsi matka mogła być sama, bo wkoło byli znajomi, sąsiedzi. Teraz nie ma takiej opcji.
- Moja jedyna córka mieszka za granicą. Jak przyjeżdża to też chcę z nią posiedzieć, a nie znikać i zostawiać ją samą z babcią – mówi Joanna. - Musiałabym zatrudnić jakąś opiekunkę. A to kosztuje i o zaufaną osobę wcale nie jest łatwo.
Komu ja chciałam zrobić dobrze?
Koleżanki w pracy są pełne podziwu, że Joanna tak troskliwie zajmuje się starą matką. Ona nie dementuje, zagryza tylko usta, bo wie dobrze, że to zajmowanie się wcale nie jest pełne czułości, więcej w nim ostatnio irytacji. Że matka bałagani, że niszczy różne rzeczy. Że wstaje o świcie, że musi chodzić co tydzień na mszę.
- No i ja słyszę, że tam na wsi, u siebie, miała lepiej – mówi Joanna. - Próbuję jej tłumaczyć, że nie miałam siły już ciągle do niej jeździć. A ona na to, że przecież wcale nie musiałam przyjeżdżać. Że dawała sobie radę i beze mnie.
Joanna jest coraz bardziej zmęczona. Kocha matkę, ale kochanie to jedno, drugie, to bycie na co dzień ze starszym, zdziecinniałym człowiekiem. Matka nie słucha, co się do nie mówi. I tak wszystko chce robić po swojemu. A to Joannę drażni najbardziej.
- Czasami pytam, komu ja chciałam zrobić dobrze? Sobie czy matce? Bo żadna z nas nie jest szczęśliwa – mówi Joanna. - Ta sytuacja mnie przerasta. O powrocie na wieś nie ma już mowy, domek sprzedałam, zresztą i tak jest to daleko. Ale dziś myślę, że niepotrzebnie zabrałam matkę do siebie. Mogła tam jeszcze być na wsi, może brudna, ale szczęśliwa. Tylko ja miałam wyrzuty sumienia, że tak rzadko do niej jeżdżę.
Są jednak na koncie pieniądze z domku. Joanna coraz częściej myśli o tym, by znaleźć dla matki ładny dom opieki. Gdzieś, gdzie zielono, są ludzie w jej wieku, gdzie może wyjść bez problemu na dwór. Wie jednak, że zaraz będzie oceniana, że będzie mowa, że pozbyła się matki.
- Ale ja myślę, że to będzie najlepsze wyjście – mówi Joanna. - Bo tak męczymy się przecież obie. Cóż, powiedzenie, że starość się panu Bogu nie udała jest jednak prawdą. Chciałam dobrze, wyszło fatalnie.
Magdalena Gorostiza