No jak stoisz, wyprostuj się
- Już jako dziecko, nie miałam możliwości ani zabawy lalkami, ani spotykania się z koleżankami na placu zabaw. Od piątego roku życia, jedynym rekwizytem, który mógł być w moich rękach, były skrzypce i smyczek - opowiada Martyna
Kiedy jej o rok starszy brat, jeździł na rolkach po ulicy, ona ćwiczyła pozycję i sposób w jaki trzyma się smyczek. Kiedy on wsiadał na rower, ona próbowała wydobyć dźwięk, ciągnąć nieporadnie smyczkiem po strunach. Instrument charczał i wydobywał z siebie dźwięk bardziej podobny do skrzypienia nienaoliwionych zawiasów, niż ten, który Martynie matka odtwarzała z płyt.
- Na początku matka uczyła mnie sama - mówi Martyna - Była nauczycielką muzyki w szkole i sama kiedyś uczyła się gry na skrzypcach. Żeby zostać dobrą skrzypaczką zabrakło jej talentu, postanowiła więc ze mnie zrobić następczynię Grażyny Bacewicz. Miała przekonanie, że jeżeli ona pokieruje moją nauką w odpowiedni sposób, stanę się taką, jaką ona miała być - wirtuozką. Jeżeli ty Martynko zaczniesz naukę teraz, to na pewno twoja gra zdobędzie uznanie - tak mówiła – wzdycha Martyna.
Jedna szkoła to za mało
W ich mieście nie było szkoły muzycznej, w której odbywałaby się jednocześnie nauka programu szkoły podstawowej, więc matka woziła Martynę do osiedlowej szkoły rano, popołudniami do szkoły muzycznej. Dla Martyny to była męka. Nauczyciele wiedzieli, że brakuje jej talentu, tylko matka nie przyjmowała tego do wiadomości.
- Kiedy zaczynałam grać na skrzypcach - opowiada Martyna - brat łapał się za głowę i mówił - "no nie wytrzymam, znowu piłuje tą skrzyneczkę" - i to mnie jeszcze bardziej deprymowało
Ćwiczenia odbywały się zawsze jednakowo. Przy stojaku na nuty stała Martyna. Przed nią na pufie siadała matka z kijkiem w ręku, którym wystukiwała rytm, w jakim Martyna miała grać. Jeżeli zagrała nieczysto, matka stukała kijkiem w stojak. Jeżeli dźwięk był czysty, kiwała głową z aprobatą i czasem dodawała słowo - dobrze - Kiedy była zirytowana kilkoma nieudanymi dźwiękami, które zagrała Martyna, uderzała w stojak z dużą siłą, niejednokrotnie łamiąc kijek
Ja już nie chcę grać
Z coraz większą niechęcią Martyna sięgała do skrzypiec, ale jednocześnie bała się matki. Wiedziała, że matce zależało na jej postępach. Nie przyjmowała do wiadomości, że córka może być zmęczona i zniechęcona.
- Najpierw obowiązek a potem przyjemności - takie było jej motto – mówi Martyna.
Kiedy Martyna skończyła szkołę podstawową, jej matka chciała ją zapisać do szkoły muzycznej II stopnia, aby ta dalej kontynuowała naukę, a później kontynuowała karierę, której ona nie potrafiła zrobić. Do matki nie docierało, że jej córka, podobnie jak ona, nie ma talentu. W końcu Martyna uprosiła ojca, żeby porozmawiał z mamą i przekonał ją, że ona nie chce zostać żadną wirtuozką, tylko chce się normalnie uczyć i po ukończeniu liceum pójść na studia.
To przynajmniej zostań lekarką
- Dla mojej matki, moja rezygnacja ze skrzypiec była ciosem. Ona tak wierzyła we mnie, tyle swojego czasu mi poświęcała by spełniło się jej marzenie. Kazała mi iść do klasy biologiczno- chemicznej. Jeżeli nie chcę zostać skrzypaczką, to niech chociaż zostanę lekarką. Matki propozycja zawsze wyglądała jednakowo - Zrobisz jak chcesz, ale ja na twoim miejscu zrobiłabym tak - nie znosiła żadnego sprzeciwu- opowiada moja rozmówczyni
Gdy Martyna przestała grać, na wszystko miała więcej czasu. Nigdy nie chciała być sławna, chciała być normalna. Miała w końcu czas na odpoczynek, spotkania ze znajomymi. Poszła do klasy biologiczno-chemicznej, ale w drugiej klasie przeniosła się do klasy o profilu humanistycznym.
- Dla matki to był szok, ja dostałam nerwicy żołądka – mówi Martyna. - Na szczęście ojciec stał po mojej stronie.
Skończyła polonistykę, poszła uczyć do szkoły, to było zawsze jej marzenie. Jest świetną nauczycielka, dla matki jednak nikim. Martyna długo nie mogła sobie z tym poradzić. Matka do dziś daje jej do zrozumienia, że córka nie spełniła jej oczekiwań. Że mogła być „kimś”.
- Byłam na terapii, bardzo mi to pomogło. Mąż też mnie wspiera. Na razie nie decydujemy się na dzieci – mówi Martyna. - Może to moja trauma? Nie wiem, muszę dojrzeć do tej decyzji.
Z matką ma sporadyczny kontakt. Ma dość słuchania, że nie spełniła jej oczekiwań.
- Prawda jest taka, że matka zabrała mi dzieciństwo. Jestem też jej jednym, wielkim rozczarowaniem – mówi. - Co ciekawe, nigdy nie miała o nic pretensji do brata.