Traktowałam Anię, jak własną córkę. Kiedy poznałam Marka, ona miała trzy latka. Jego żona zostawiła go z dzieckiem. Mieli trudną sytuację finansową, jakieś kredyty do spłaty. Uradzili, że jego żona wyjedzie na kilka miesięcy do Włoch, bo trafiła się dobrze płatna praca, ale dla kobiety. Pojechała, nie wróciła do Polski. Poznała tam kogoś. Zostawiła dziecko i zaczęła nowe życie. Marek został sam, w wychowaniu Ani pomagała mu obie babcie. Kiedy poznaliśmy się, był w trakcie sprawy rozwodowej. Sąd przyznał mu opiekę nad Anią.
Mała od razu do mnie przylgnęła, widać było, że brakuje jej matki. A ja? Cóż, zaczęłam traktować ją, jak własną córkę. Moja matka ostrzegała mnie, że to nie jest dobry układ, ale Ania była taka ufna i tak potrzebowała miłości…
Zamieszkaliśmy razem, pobraliśmy się. Zrezygnowaliśmy z własnych dzieci. Wszystkie swoje macierzyńskie uczucia przelałam na Anię. To ja uczyłam ją różnych rzeczy, to ja siedziałam przy jej łóżku, kiedy była chora, obcierałam łzy, kiedy stało się coś złego.
Matka Ani pojawiała się co jakiś czas w Polsce. Nie miała odebranych praw do dziecka, uważaliśmy z Markiem, że mała powinna mieć kontakt z biologiczną matką. Ania szła wówczas do babci, gdzie jej matka się zatrzymywała. Wracała obsypana drogimi prezentami, rozpromieniona. Ale wydawało się, że jest naszą córką, że te spotkania są tylko jakimś przerywnikiem w jej życiu.
Była dobrym dzieckiem, nie sprawiała większych problemów. Mówiła do mnie po imieniu, ale miałam wrażenie, że to mnie traktuje, jak swoją matkę. Często się przytulała, szukała bliskości. Byłam szczęśliwa, że ona tak mnie zaakceptowała.
Czas leciał, matka Ani wróciła do Polski, kiedy dziewczynka miała piętnaście lat. Kupiła mieszkanie, zaczęła się tu urządzać. Ania coraz częściej ją odwiedzała. W końcu zakomunikowała nam, że się przeprowadza do matki. To był dla nas szok. Kiedy próbowałam z nią rozmawiać, przekonywać, by tego nie robiła, usłyszałam, że całe życie mnie nienawidziła. Że zabrałam jej ojca i gdyby nie ja, to jej rodzice na pewno by się z powrotem zeszli. A tak, to ja zostałam żoną Marka.
Jak się poczułam? Mój cały świat runął. Dosłownie. Nie mogłam uwierzyć, w to co słyszę. Ania była niepełnoletnia i Marek mógł ją zostawić na siłę w domu, ale oboje uznaliśmy, że to nie ma żadnego sensu.
Odkąd Ania się wyprowadziła, mój mąż jest wrakiem człowieka. Nie rozumie jej decyzji, nie potrafi poukładać sobie w głowie tego, że to on wychowywał córkę sam, że matka ją porzuciła, a i tak Ania wybrała tamtą kobietę. Że po blisko trzynastu latach bycia z nami, otoczona miłością i troską, poszła do kogoś, kto widywał ja kilka razy w roku.
Mąż ma depresję, czasami widuje się z córką, ale Ania do nas nie przychodzi. Ja też nie chciałabym tego, bo nie potrafię pogodzić się z tym, jak zostałam potraktowana. Czasami wchodzę na Facebooka Ani, bo bardzo za nią tęsknie. Widzę fotki z „ukochaną mamusią” i serce mi pęka. Dosłownie. Bo tamta kobieta nie jest dla mnie żadną matką. Matka nie zostawia dziecka!
Dobiegam czterdziestki, nie mam własnych dzieci, bo zrezygnowałam z nich dla Ani. Wiem, że może nawet mogłabym jeszcze urodzić, ale chyba nie mam już na to siły, ten czas minął bezpowrotnie, a swoje najlepsze lata poświeciłam cudzemu dziecku. Dlatego o tym piszę, ku przestrodze. Wiele kobiet dziś wchodzi w takie patchworkowe związki. Nie ma w tym niczego złego. Ale nie poświęcajcie się za bardzo nie swoim dzieciom. Jak widać, nie warto.
Ewa