Partner: Logo KobietaXL.pl

Do adopcyjnych rodziców - Wiesi i Józka, Teresa nigdy inaczej się nie zwróciła niż mamo i tato, chociaż wiedziała, że to nie oni są jej biologicznymi rodzicami.

- Byłam najmłodszym, ósmym z kolei dzieckiem, które przyszło na świat w pewnej biednej, wiejskiej rodzinie, mieszkającej na wschodnich rubieżach Polski.

O takich miejscach mówi się kolokwialnie, tam gdzie wrony zawracają - opowiada Teresa. - Moi rodzice mieli dość już własnych dzieci, stwierdzili, że oddadzą mnie bezdzietnym kuzynom.

Teresa została zaadoptowana przez Wiesię i Józka niedługo po przyjściu na świat. Nowi rodzice nie mogli mieć własnych dzieci, chociaż od lat się o nie starali. Józek był kuzynem biologicznego ojca Teresy i dobrze znał sytuację jej rodziny. Za obopólną zgodą, ustalili więc, że Tereska zostanie przez nich zaadoptowana.

- To była adopcja ze wskazaniem, procedury poszły więc szybko – mówi Teresa. - Rodzice zrzekli się praw do mnie, wskazali kuzynów jako nowych rodziców, i tak zyskałam nowy dom.

Podkreśla, że dom cudowny. Zawsze pełen ciepła i miłości.

- Byłam chorowitym dzieckiem, bardzo często zapadałam na choroby układu oddechowego. Kiedy miałam cztery latka trafiłam do sanatorium chorób płuc, mama była tam ze mną – opowiada Teresa. - Czułam, że jestem bardzo kochana..

 

Pomidorowa z kluskami

 

Chociaż adopcyjni rodzice Teresy, nie należeli do zamożnych ludzi, nigdy niczego jej nie brakowało. W nowej rodzinie była jeszcze babcia, mama Wiesi, dla której Teresa była oczkiem w głowie. To ona się opiekowała małą Tereską, kiedy rodzice pracowali. Chodziła z nią na spacery, wspólnie robiły zakupy. Posiłki szykowała takie, jakie jej wnuczka lubiła.

- Była to albo zupa pomidorowa z kluskami, albo kotlety mielone z ziemniakami. Te dwie potrawy mogłam jeść na okrągło i właściwie do tej pory mi się nie przejadły – śmieje się Teresa.

Na przeciwko ich mieszkania, było kino. W każde niedzielne przedpołudnie tata zabierał Tereskę na poranek filmowy dla dzieci. Kiedy Tereska poszła do szkoły, babcia odprowadzała ją i przyprowadzała z lekcji do domu. Mieszkali w centrum miasta i chociaż do szkoły Tereska miała blisko, musiała pokonać dwie ruchliwe ulice. Tereska najbardziej lubiła powroty do domu. Przechodziły z babcią obok cukierni i Tereska wybierała sobie deser. Z reguły była to jakaś galaretka z bitą śmietaną i owocami.

- Byłam szczęśliwa, miałam swój ukochany pokoik. Łóżeczko z czasem zmieniło się w tapczanik, na którym sadzałam wszystkie swoje lalki. Kiedy babcia przyprowadzała mnie ze szkoły, opowiadałam im o swoich sukcesach i porażkach - opowiada Teresa. - Potem dowiedziałam się, że byłam adoptowana. Rodzice woleli mi sami powiedzieć, bo zawsze znajdzie się jakaś „życzliwa ciotka”. Bardzo to przeżyłam, ale mama i tata we wszystkim mnie wspierali. Bardzo też chcieli, żebym skończyła dobre studia.

To też się udało. Teresa nie tylko zrobiła dyplom na znanej uczelni, ale po studiach znalazła świetnie płatną pracę w zakładzie w swoim rodzinnym miasteczku. Wróciła do domu, tu chce układać sobie życie. Nie wyobraża sobie tego, żeby Wiesia i Józek zostali sami na stare lata.

 

Rodzina to święta rzecz

 

Kiedy Teresa zadomowiła się z powrotem w miasteczku, nagle pojawił się u niej jej brat, z którym nigdy nie miała kontaktu. I to on przypomniał Teresie, że biologiczna rodzina mieszka gdzie indziej i siódemka rodzeństwa często ją wspomina. Że prawdziwi rodzice wysłali go do Teresy, bo jej potrzebują i powinna teraz, kiedy ma pieniądze, im pomagać. - Rodzina to święta rzecz i o tym nigdy nie powinnaś zapominać - powiedział do Teresy

- To było jak grom z jasnego nieba. Nigdy nie miałam z biologiczną rodziną kontaktu. Nikt mnie ani razu nie odwiedził, nikt się nawet się nie zapytał, jak się czuję mówi Teresa. - Gdzie ta rodzina była kiedy chorowałam i rodzice wysyłali mnie do sanatoriów. Gdzie była jak szłam do pierwszej komunii? Kto mnie karmił i ubierał? Kto drżał, kiedy miałam 40 stopni gorączki, kiedy przechodziłam wietrzną ospę?

Powiedziała bratu, że kategorycznie odmawia, że nie widzi powodu, by finansować kogokolwiek. Ma komu pomagać i to są Wiesia i Józek.

Na tej wizycie jednak się nie skończyło. Za kilka tygodni pod pracą Teresy czekała jedna z jej sióstr. Opowiadała, że rodzicom jest bardzo ciężko, chciała pożyczyć pieniądze na prośbę matki.

- Zaczęli mnie osaczać, takie miałam uczucie – mówi Teresa. - Postawiłam więc sprawę jasno.

Powiedziała siostrze, że nic jej z całą rodziną nie łączy. Że ona, rodzice, rodzeństwo, wszyscy są jej obcy. Matka najbardziej, bo nie jest matką ta, która urodziła, ale ta, która wychowała i pokochała.

- Siedziało to jednak we mnie jak zadra. Tylko mnie przecież oddali – mówi Teresa. - I jeszcze mieli czelność przychodzić po latach po pieniądze.

 

To są moi rodzice

 

- Nie chcę oceniać moich biologicznych rodziców. Wiem tylko jedno. Wiesia i Józek wychowali mnie tak, jak umieli najlepiej. Poświęcili swoje życie, abym wyrosła na odpowiedzialną kobietę – mówi Teresa. - I to są moi prawdziwi rodzice.

Od wizyty brata i siostry minęło sporo lat i od tamtej pory nikt z biologicznej rodziny nie szukał więcej z Teresą kontaktu. Czasami ma z tego powodu w sercu żal.

- Ale zaraz myślę o tym, jakie miałam jednak szczęście – dopowiada Teresa. - Że trafiłam na tak cudownych ludzi, którzy byli w stanie pokochać obce dziecko.

Tagi:

rodzina ,  adopcja ,  życie , 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót