Partner: Logo KobietaXL.pl

Takie zwyczajne małżeństwo

 

Osiemnaście lat temu, Małgosia i Piotr wzięli ślub. Rok później urodził im się syn Mateusz. Na początku małżeństwa, mieszkali u rodziców Małgosi, w malutkim pokoiku, w którym ledwo mieściła się ich wersalka i łóżeczko Mateuszka.

Małgosia i Piotr w prezencie ślubnym, dostali od jej rodziców, mieszkanie we współdomu. Trzeba je było tylko wykończyć, z czym nie było problemu, ponieważ Piotr razem ze swoim ojcem, zajmowali się zawodowo remontami. Każdą wolną chwilę, przeznaczali na doprowadzenie mieszkania Małgosi i Piotra do stanu, w którym można by było w nim zamieszkać. W końcu po dwóch latach, Małgosia, Piotr i Mateusz, mogli się wprowadzić do własnego mieszkania.

 

„Przydałaby mi się wnuczka córciu”

 

Dzięki temu, że małym Mateuszem mogła zajmować się mama Małgosi, czyli babcia Jadzia, Małgosia zaraz po urlopie macierzyńskim wróciła do pracy.

- Kiedy Mateuszek skończył siedem lat i poszedł do szkoły, mama zaczęła mi przygadywać, że przydałaby się jej wnuczka. Jest na tyle zdrowa, że mogłaby się nią zająć, a i Mateuszkowi byłoby weselej, gdyby miał rodzeństwo - opowiada Małgosia

Marzenie babci spełniło się po dwóch latach. Kiedy Ania przyszła na świat. Mateusz wtedy skończył lat osiem. W końcówce ciąży, podczas badań kontrolnych, lekarz stwierdził guzek w piersi Małgosi. Dokładne badania zrobiła po porodzie. Nowotwór okazał się złośliwy i lekarz zalecił jak najszybszą operację.

Medialne przekazy o raku piersi wśród znanych kobiet, nie napawały Małgosi optymizmem. Zaczęła widzieć świat na czarno i nie docierały do Małgosi zapewnienia jej mamy, że wszystko będzie dobrze, że musi skupić się na walce z rakiem, a dziećmi zajmie się ona i Piotr.

 

"Boska matka"

 

Operacja odbyła się pomyślnie, ale przyszedł najgorszy etap leczenia, czyli chemioterapia. Małgosia bardzo źle ją przechodziła. Nie była w stanie niczym się zająć, a kilka dni po jej przyjęciu, była nie do życia. Małgosia wiedziała jednak, że musi żyć, bo ma przecież dla kogo. Zdawała sobie sprawę z tego, że bardzo ważne w walce z nowotworem jest jej psychiczne nastawienie. Śmiała się przez łzy, jadła na przekór nudnościom, walczyła. Małgosia wiedziała, że może liczyć na wsparcie Piotra i swojej mamy.

- Była we mnie jakaś nieopisana siła. Po początkowym załamaniu, kiedy wszystko widziałam w czarnych barwach i wyobrażałam sobie nawet, że Piotr ode mnie odejdzie, stanęłam do walki. Należałam do grupy kobiet, które zachorowały na nowotwór w czasie ciąży i dlatego nazywano je "boskimi matkami" Też taką byłam, więc musiałam walczyć jak na moją "boskość" przystało. Piotr, by mnie wesprzeć, ustawił sobie tak swoją pracę, by móc jak najwięcej czasu spędzać ze mną - opowiada Małgosia.

To właśnie wtedy inaczej spojrzała na męża. Była wycieńczona choroba, nieatrakcyjna, straciła włosy. Ale Piotr traktował ją tak, jakby była najpiękniejsza kobietą na świecie.

- Straciłam też pierś i poczucie kobiecości, były momenty, że gdyby nie rodzina, nie chciałabym dalej żyć – opowiada Małgosia. - Mąż cały czas podtrzymywał mnie na duchu. Miałam wtedy do siebie pretensje, że porównywałam go z innymi facetami. Moje koleżanki były zdrowe, a ich mężowie i tak daleko odbiegali od ideału.

 

„To najlepszy człowiek, jaki mógł mi się trafić”

 

Kiedy Małgosia zaczęła wracać do formy, nagle zmarła jej mama. Źle się poczuła i karetka zabrała ją do szpitala. Na drugi dzień, Małgosia dostała telefon ze szpitala, że jej mama dostała zatoru płucnego i że nie żyje.

- Mama zmarła dwa lata po tym, jak ja zachorowałam. Dokładnie w dniu, w którym na świat przyszła Ania. Piotr znowu stanął na wysokości zadania. Widział, że jestem w rozsypce, załatwiał formalności, wspierał mnie w żałobie – mówi Małgosia. - Lepszy człowiek na wspólna drogę nie mógł mi się trafić. Czasami zwyczajnie nie doceniamy tego, co mamy, marząc o jakimś księciu z bajki.

Tagi:

małżeństwo ,  choroba ,  życie , 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót