Z Kasią byliśmy dobranym małżeństwem. Mieliśmy wspólne plany i jak to się mówi, pasowaliśmy do siebie jak dwa klocki lego. Mieszkaliśmy na stancji wynajmując kawalerkę i właśnie w niej przyszły na świat nasze córeczki. Najpierw Małgosia, a rok po niej Ania. Naszym marzeniem było zamieszkać we własnym, nowoczesnym domu, w którym każda córeczka będzie miała swój pokój, my swoją sypialnię z własną łazienką, olbrzymi salon z kominkiem i kuchnię z wyspą.
Po roku od urodzenia Ani, nadarzyła się okazja szybkiego zarobku całkiem niezłych pieniędzy za granicą. Mój dobry znajomy prowadził firmę budowlaną we Francji i uzyskał kontrakt na budowę osiedla domków jednorodzinnych. Potrzebował ludzi do pracy. Przeliczyłem sobie wszystko i okazało się, że za zarobek z tej pracy moglibyśmy z Kasią postawić dom w stanie surowym, położyć instalacje, tynki i wylać posadzki. Resztę jakoś powoli byśmy wykańczali. Dużym ułatwieniem dla mnie i Kasi było to, że plac pod budowę miałem. Moi rodzice rozpisali swoją działkę na trzy części. Jedna była ich, druga mojego starszego brata, a trzecia moja.
Kasia nie paliła się do mojego wyjazdu. Wiedziała, że wszystkie obowiązki spadną na nią. Wychowywanie dzieci, pilnowanie budowy, załatwianie materiałów. Dopiero, kiedy mój brat obiecał, że pomoże jej w budowie, trochę niechętnie, ale wyraziła zgodę na mój wyjazd - Nie martw się kochanie, dwa lata szybko zlecą i nawet się nie obejrzysz, jak nasze córki będą dorastać w nowym domu - tak jej powiedziałem, kiedy żegnaliśmy się na lotnisku.
Do domu przyjeżdżałem raz na pół roku, na kilka dni. Po roku były wylane fundamenty naszego domu i jego ściany zaczęły rosnąć do góry. Po następnym pół roku, został zalany strop, położony dach, wstawione okna i drzwi. Stan surowy został zamknięty i niestety pochłonął więcej pieniędzy niż się spodziewałem. Kiedy powiedziałem Kasi, że chcę przedłużyć pobyt we Francji, żeby zarobić na wykończenie domu, zaczęła się buntować. Twierdziła, że nie daje już rady i nie taka była nasza umowa. Mówiła, że chce wyjść do ludzi, pójść do pracy. Gdyby wiedziała, że jej życie będzie tak wyglądać, wolałaby całe życie mieszkać w wynajmowanej kawalerce, ale mieć rodzinę, mieć męża obok siebie i budzić się przy nim. Przecież robię to dla ciebie, mówiłem.
Kiedy po następnym pół roku, powiedziałem jej przez telefon, że prace się przeciągają i muszę jeszcze zostać, rozpłakała się i powiedziała, że ona nie chce już tego domu, że o nic mnie już prosić nie będzie. Po kilku dniach zadzwonił do mnie mój brat - Waldek, powinieneś coś zrobić, bo Kasia nie daje już rady – powiedział. Odpowiedziałem, żeby się nie przejmował rozkapryszoną jedynaczką, że doceni moją harówkę, kiedy wprowadzi się do nowego domu. Przecież to wszystko robię dla niej
Nie doceniła. Kasia zapisała dziewczynki do przedszkola, a sama poszła do pracy. Kiedy dzwoniłem do niej, jej głos brzmiał obco. Nie była już tą słodką Kasią, którą znałem. Była przygaszona i zrezygnowana. Za trzy miesiące mieliśmy skończyć kontrakt. Pomyślałem, że tyle to Kasia wytrzyma, a ja będę miał na jej wymarzoną wyspę w kuchni. A kiedy dokończę dom, jeszcze mi za to podziękuje.
Chciałem zrobić niespodziankę Kasi i dziewczynkom i przyjechałem do domu bez zapowiedzi. Kiedy wszedłem do mieszkania, nikogo w nim nie było. Na stole leżał list, w którym Kasia napisała, że odchodzi i chce się rozwieść. Swoje rzeczy zabrała i nic ode mnie nie chce. Kiedy zadzwoniłem do niej z zapytaniem co to znaczy? Kasia odpowiedziała, że to nie jest rozmowa na telefon i zaraz przyjedzie. Po 20-tu minutach weszła do mieszkania i usiadła przy stole naprzeciwko mnie
- Co ma znaczyć ten list? - zapytałem. Kasia odpowiedziała, że to co w nim napisała, że odchodzi, ponieważ miała już dość bycia słomianą wdową. Że jest jeszcze młodą kobietą i bardziej od luksusów potrzebuje rodziny. Chce zasypiać i budzić się u boku swojego mężczyzny. Chce chodzić z nim i z dziećmi na spacery i na zakupy. Chce go mieć o każdej porze dnia i nocy, a nie raz na pół roku przez kilka dni.
- Ale ja to robiłem dla ciebie Kasiu i dla dzieci – powiedziałem.
- Nic nie rozumiesz Waldek. Jesteś dobrym człowiekiem, ale w tej pogoni za pieniądzem zapomniałeś, że życie przecieka ci przez palce. Dom to nie wszystko, w każdym bądź razie nie dla mnie – powiedziała, dodając, że spotkała kogoś takiego, kto właśnie jej to zapewnia i że z nim spodziewa się dziecka. A jeżeli chodzi o dzieci, to one mnie znały jako gościa, a nie ojca. Nie byłem przy nich kiedy mnie potrzebowały, kiedy leżały w gorączce, nie głaskałem je po główkach, obiecując, że jutro będzie lepiej. Mówiąc te słowa, Kasia położyła na stole klucze od mieszkania i do nowego domu. Na odchodne pożyczyła mi szczęścia. Kiedy wyszła zrozumiałem, że ją straciłem. Chciałem dać Kasi szczęście, a w tej pogoni za nim, przestałem w niej widzieć człowieka i jej potrzeby. Zasuwałem na budowie jak szkapa dorożkarska z klapkami na oczach. Nie widziałem co się obok mnie dzieje, tylko parłem do przodu. Przede mną leżały na stole klucze od nowego domu i plik euro. Po Kasi została tylko cisza i pustka dookoła.
Waldemar
A Wy co o tym sądzicie? Co dla Was jest najważniejsze w życiu? Czekamy na Wasze listy redakcja@kobietaxl.pl