Miłość aż po ślub
Ola i Kuba poznali się podczas kursu językowego. Oboje chcieli opanować lepiej angielski, bo język był im potrzebny w pracy. Ola pracuje w firmie, która ma kontakty międzynarodowe a Kuba zajmuje się pisaniem wniosków o dotacje unijne, w swoim urzędzie.
- Bardzo mi się podobał, mimo że nie jest wysoki, to dowcipny i sympatyczny mężczyzna – przyznaje Ola – Żartowaliśmy na zajęciach, po jakimś czasie poszliśmy z grupą na piwo, raz, dwa, no apotem już sami. Okazało się, że mamy podobne zainteresowania, książki, filmy i jazdę na rowerach. Nasze chodzenie, to był piękny czas. Robiliśmy sobie seanse filmowe, raz u niego w mieszkaniu, raz u mnie. Oboje gotowaliśmy, wyjeżdżaliśmy samochodem w jakieś piękne miejsce. Rozbijaliśmy namiot, albo wynajmowaliśmy pokój i jeździliśmy po okolicy. Wieczorami rozpalaliśmy ognisko, piekliśmy kiełbaski podziwiając gwiazdy.
Oboje byli bardzo zakochani, uznali, że czas zalegalizować związek. Ponieważ Kuba był z bardzo religijnej rodziny, Ola musiała brać bierzmowanie aby mogli wziąć ślub w kościele.
- Mnie to nie przeszkadzało, chciałam być żoną Kuby, więc zrobiłam to dla niego – mówi – Jestem ochrzczona, ale tylko dlatego, że moja babcia nalegała, rodzice nie chcieli jej robić przykrości. Ale religia jest dla mnie tylko tradycją, a nie sensem życia.
Wesele odbyło się w rodzinnej miejscowości Kuby. Uroczysty ślub w kościele, przejazd dorożką do domu weselnego. Tłum gości, którzy świętowali z młodymi, aż dwa dni. Wszyscy byli zachwyceni młodą parą, wieszczyli długi i udany związek.
- Jeszcze przed ślubem zaczęliśmy szukać nabywców na nasze mieszkania, aby za uzyskane pieniądze kupić coś większego – relacjonuje Ola – To było logiczne. Szybko znaleźli się kupcy na kawalerki, a my kupiliśmy, większy, trzypokojowy lokal w dobrej dzielnicy. Oboje mieliśmy dwa przystanki do pracy, bo Kuba musiał sprzedać auto. Gdy urządziliśmy nasze gniazdko, stać nas jeszcze było na podróż poślubną. Pojechaliśmy do Grecji, zwiedzać antyczne miejsca helleńskiej kultury. Kuba zaczął wspominać o dziecku, ja nie zamierzałam od razu zachodzić w ciążę, chciałam jeszcze pożyć i nacieszyć się naszym związkiem bez potomstwa. Zobaczyć jak nam razem będzie. Ostatecznie to było moje ciało i moje życie. Nie znaliśmy się przecież długo. Jak się okazało, to były moje ostatnie, najszczęśliwsze chwile w naszym małżeństwie.
Tradycyjny podział ról
Po powrocie do normalnego życia Kuba zaczął się zmieniać. Już nie zabiegał o względy Oli. Zrobił się roszczeniowy. Chciał aby to ona zajęła się prowadzeniem domu. Mimo, że oboje pracowali.
- Pierwszym znakiem była jego niechęć do sprzątania, gdy przychodził weekend, zamiast robienia porządku w mieszkaniu zawsze miał inne plany, poza domem – wylicza Ola – Na początku nie robiłam afery. Mówił, na przykład, że pojedzie po zakupy. Też chciałam jechać, ale twierdził, że tak będzie szybciej. Tylko, że wracał w porze obiadowej, więc oprócz sprzątania musiałam jeszcze gotować posiłek. Do mycia naczyń też się nie garnął, bo akurat np. coś dłubał w komputerze.
Kuba nie lubił robić prania, uważał, że może coś pokręcić w programie pralki, poza tym jego zdaniem, Ola robiła problem z wrzucenia kilku szmat do bębna. No i ona przecież, częściej potrzebowała prania. Jego rzeczy były zawsze przy okazji. Pościel i ręczniki się nie liczyły.
- Szybko się okazało, że tylko ja prasuję, no bo przecież zdaniem męża, robię to o wiele lepiej – relacjonuje – I tak, krok po kroku, nagle zrobiłam się gospodynią domową, pełną gębą. Dosłownie wystarczył rok, on wracał z pracy, rozsiadał się w fotelu z laptopem, albo pilotem w ręku i czekał aż mu podam obiad! To jak mnie zmanipulował, dotarło do mnie, gdy pewnego dnia wróciłam później do domu, zziębnięta, zestresowana, bo miałam trudny czas w firmie, a tu zamiast ciepłego posiłku, czekał na mnie wkurzony i głodny mąż. Gdy zapytałam co zrobił na obiad, zrobił mi karczemną awanturę. Usłyszałam, że jak mam zamiar brać nadgodziny, to powinnam dzień wcześniej przygotować obiad do odgrzania, jak to robią normalne kobiety. Wtedy mnie trafiło. Pożarliśmy się pierwszy, raz w historii. Ciche dni trwały tydzień. Małżeństwo w końcu ochłonęło. Kuba czuł się trochę winny, aby przeprosić żonę, zrobił jej niespodziankę.
- W ramach zadośćuczynienia, zabrał mnie przed blok, a tam na parkingu stała nowa skoda. Kupił ją w tajemnicy, tato dołożył część pieniędzy – opowiada Ola – Bardzo się ucieszyłam, bo samochód jest bardzo potrzebny. Wybaczyłam Kubie, sądziłam, że z domu wyniósł taki tradycyjny podział ról, jego mama jest gospodynią domowa - pełną gębą, szczyci się taką rolą. Lubi piec i gotować, nie pracowała zawodowo. Ja nie jestem jego matką, nie widziałam siebie w roli kury domowej. Myślałam, że to do niego dotarło. Gdzie tam.
Ola szybko, przekonała się, że samochód na przeprosiny, był tak naprawdę gadżetem dla męża a podział ról w domu, szybko wrócił na dawne tory.
- Gdy chciałam brać skodę do pracy, albo na zakupy, to wolał mnie zawieść, niż dać kluczyki. Jego zdaniem byłam kiepskim kierowcą – mówi z goryczą – Wiadomo, baba za kierownicą. Nawet jak wymusił pierwszeństwo i uderzył w prawidłowo jadący samochód, to obwiniał kobietę, w którą wjechał. Mimo drogówki, która ewidentnie stwierdziła jego winę. Ten jego narastający szowinizm, zaczął mnie wkurzać.
Ola nie chciała się pogodzić z taką postawą męża. Podczas wizyty u teściów, gdy pomagała mamie Kuby gotować obiad, próbowała poskarżyć się na syna, że nic w domu nie chce robić.
- Wtedy teściowa sprowadziła mnie na ziemię, że czego ja chcę od chłopa? - opowiada oburzona – Jej zdaniem nawet nie wiem, jakie mam szczęście! Przecież nie pije, nie bije, nie lata za babami, w domu siedzi, więc jeśli mam trochę rozumu w głowie, to powinnam robić wszystko, aby miał do czego w tym domu wracać. Wiecznie młoda i atrakcyjna nie będę, a poza tym kiedy pomyślę o wnukach? Jakbym w twarz dostała. To czym ja byłam w tym małżeństwie? Służącą i inkubatorem?
Bunt kury domowej
Po wizycie u teściów, Ola długo nie mogła sobie poradzić z całą sytuacją. Z jednej strony rozumiała podejście teściowej, dla niej mąż i rodzina były jedyną rzeczą, którą miała w życiu i czego zawsze pragnęła. Ona w takim życiu była szczęśliwa. Ale Ola taka nie jest, pragnie spełnić się zawodowo i mieć niezależność finansową. Zrozumiała, że chce Kuba takiego, jakim był przed ślubem. Wspaniałego mężczyzny i partnera, w takim mężczyźnie, się zakochała. Żadnego pana domu nie chciała w swoim życiu. Decyzja o postawieniu sprawy na ostrzu noża, zapadła przed świętami Bożego Narodzenia.
- Kuba zaprosił na Wigilię swoich rodziców, chciał się pochwalić, niestety zapomniał mnie zapytać czy się zgadzam – wspomina – Mieli też być moi rodzice, ale oni zapowiedzieli, że wpadną na chwilę, tylko połamać się opłatkiem, jechali na święta na narty w Tatry. Na naszej głowie było więc przygotowanie tradycyjnych posiłków świątecznych. Maż kupił choinkę, ubrał, zabił karpia i wypatroszył, zrobił zakupy, które spisałam na kartce i po wszystkim usiadł przed telewizorem. Gdy go zaprosiłam do kuchni, do pomocy to mnie zbył, że to jest babska robota, on zrobił swoje. To była ta ostatnia kropla goryczy. Weszłam do pokoju, usiadłam na fotelu obok i tak jak on, zaczęłam oglądać telewizję. Gdy zapytał co robię, odparłam, że też jestem zmęczona. Tylko samą sałatkę warzywną i śledzie robiłam przez trzy godziny, nie będę sama zasuwała jak niewolnica.
Wybuchła awantura. Mąż Oli wydarł się, że jej się w głowie poprzewracało od feminizmu, zaprowadził do okna żeby zobaczyła przez jak we wszystkich kuchniach w bloku naprzeciwko krzątają się kobiety. Zaczął wysuwać argumenty o tradycyjnym podziale ról, o rodzinie i co sobie przysięgali w kościele przed Bogiem. Ola nie ustępowała.
- W końcu mu się wymsknęło, że jakbyśmy mieli dzieci, to bym zmądrzała i zajęła się rodziną jak prawdziwa kobieta - relacjonuje – No to mu wypaliłam, że wtedy byłabym dopiero ugotowana. Przyznałam się do stosowania antykoncepcji, bo nie mam zamiaru być taka jak jego matka. Dla Kuby to był szok. Złapał kurtkę i trzasnął drzwiami. Słyszałam jak odpalił samochód i gdzieś pojechał. Nie zamierzałam dać się tresować, ani czekać na powrót jaśnie pana.
Ola spakował kilka rzeczy, wezwała taksówkę i pojechała do rodziców. Święta spędziła u nich, w pustym mieszkaniu. Nie odbierała telefonów od męża. Miała dość tego małżeństwa. Do ich domu nie wracała.
- Zrozumiałam, że nic z tego nie będzie, albo będę tradycyjną żoną, albo się pozabijamy – przyznaje – Po kilu awanturach przez telefon i na żywo, podaliśmy sprawę o rozwód. Jego rodzice wyklęli mnie od najgorszych kobiet. Syn był oczywiście biedny i niewinny. Wszystko było moją winą, poparli naszą decyzję, tak jak moi rodzice, którzy stali za mną.
Sprawa rozwodowa, bez orzekania o winie poszła szybko. Mieszkanie miało zostać sprzedane, oboje byli małżonkowie zamierzali po równo podzielić się pieniędzmi. Aby ustalić formalności Ola i Kuba spotkali się na neutralnym gruncie, w kawiarni.
- Było trochę sztywno, ale starałam się zachowywać w sposób cywilizowany, Kuba też przestał być tym nadętym dupkiem, którym był przez ostatnie lata – przyznaje Ola – Zaczęliśmy ustalać co i jak zrobimy, żeby było sprawnie i sprawiedliwie. Potem rozmowa zeszła na inne tematy, zamówiliśmy po lampce wina i nagle było jak dawniej. Przed ślubem. Na następnym spotkaniu organizacyjnym, poszliśmy do naszego mieszkania, aby podzielić wspólne rzeczy. Zaczęliśmy wspominać dobre chwile. Od słowa do słowa, skończyło się w sypialni. Znowu jesteśmy razem, choć po rozwodzie. Jest jak przed ślubem, bardzo dobrze. Nie zamierzam tego zmieniać. Żadnych kajdan małżeńskich.