Podobne artykuły:
Mam 46 lat, dorosłego syna studenta i od trzech lat jestem rozwódką. Syn wyjechał z domu na uczelnię, mieszkam sama, czuję się samotna. Tak, to prawda, mój mąż nie był łatwy w pożyciu i wiele jego zachowań bardzo mnie raniło. Póki syn był w domu, jakoś to tolerowałam, kiedy wyjechał, zostaliśmy sami, poczułam, że wiele rzeczy jest nie tak, jak powinno. Mój mąż nigdy nie był uczuciowy, rzadko prawił komplementy, prawie nigdy nie słyszałam pochwał z jego strony. Z reguły był niezadowolony, robił stale jakieś uwagi, dotyczące i mojego wyglądu i tego, co i jak robię. Dawał mi do zrozumienia, że przytyłam, że nie jestem taka, jak kiedyś. Radził, żebym przeszła na dietę, zajęła się sobą. Raniły mnie te stwierdzenia, bo nie jestem jakaś bardzo gruba i raczej oczekiwałam akceptacji. On jest szczupły, to fakt, ale też zaczął się starzeć.
Całe życie słyszałam, że nieroztropnie wydaję pieniądze, że na obiad była niedobra zupa, że kupiłam zły chleb, nie takie mięso. Codziennie była jakaś uwaga pod moim adresem. Kiedy mówiłam, że to niemiłe, obrażał się i twierdził, że wszystko robi „dla mojego dobra”.
Kiedy syn wyjechał, to wszystko nabrało dla mnie większego znaczenia. Prosiłam go, żeby się powstrzymywał, że nie chcę tego słuchać. Mąż wytrzymywał może jeden dzień, za chwilę sytuacja wracała do normy.
Napisałam o tym na kobiecej grupie, w której jestem na Facebooku. Otrzymałam mnóstwo komentarzy. Że nie powinnam tego tolerować, że jestem w toksycznym związku, że to rodzaj przemocy. Poradzono mi terapię, najlepiej małżeńską. Mąż pomysł wyśmiał, ja do pani psycholog poszłam. Nie otrzymałam porady wprost, ale podczas terapii padały sugestie, że powinnam się z takiego związku wyzwolić, że jestem tłamszona, że nikt nie ma prawa robić mi takich uwag. Że powinnam odejść, będę szczęśliwsza i wyzwolona z toksycznej atmosfery domu. Poczułam się silniejsza, uznałam, że mam dosyć i kiedy kolejne rozmowy z mężem niczego nie dały, zdecydowałam się na ostateczny krok. Prawda jest taka, że czułam się też zmęczona, kto nie był w takiej relacji, nie wie, o czym piszę. To takie codzienne poniżanie, czepianie się drobiazgów. Niby nie ma awantur, a człowiek tylko czeka, z której strony dostanie obuchem.
Zaraz po rozwodzie czułam euforię. Nikt już niczego nie będzie mi narzucał, mogę sama decydować o swoim losie. Ale dość szybko poczułam się bardzo samotna, wszystkie obowiązki spadły na mnie jedną. Finansowo sobie radzę, ale mam z tyłu głowy takie dylematy, co będzie jak się rozchoruję? Kto poda szklankę wody?
Dziś zastanawiam się, czy zrobiłam dobrze. Nie słucham już żadnych uwag, to prawda. Ale mój już były mąż nie był złym człowiekiem. Wychodziliśmy razem z domu, jeździliśmy na wakacje. Teraz telefon milczy, samotna kobieta nie jest specjalnie mile widziana w żadnym towarzystwie. Mam kilka koleżanek, ale moje życie zastygło, zamarło. Wracam do pustych ścian, nie ma z kim pogadać. Jest zwyczajnie smutno.
Mam świadomość, że sama podjęłam decyzję. Ale czemu na tej grupie żadna kobieta nie napisała, żeby się zastanowić, że nie jest potem łatwo znaleźć partnera, zacząć nowy związek? Czemu pani psycholog też sugerowała, że rozstanie będzie najlepszym wyjściem? Dlaczego nikt mi nie powiedział, że nie ma małżeństw idealnych?
Piszę ten list ku przestrodze, dla innych kobiet w podobnej sytuacji. Żeby się zastanowiły, czy odejście jest zawsze najlepsze. Tęsknie za byłym mężem, za poczuciem bezpieczeństwa, za tym, że miałam obok siebie człowieka, który, choć nieidealny, był zawsze mi wierny, był oparciem w życiu.
Marta