O relacjach ojciec - dziecko, słyszymy dużo rzadziej niż matka - dziecko. Nie ma w tym nic dziwnego, ponieważ to matka, a nie ojciec, nosi je przez dziewięć miesięcy pod własnym sercem. To matka, a nie ojciec, przez następne miesiące karmi je własną piersią i tuli do swojego ciała. Ja chciałbym się podzielić swoimi spostrzeżeniami na ten temat relacji z ojcem. Będzie to szczególna spowiedź syna.
Powinienem zacząć od początku, ale wtedy wyszłaby z mojej opowieści książka, a nie list. Dlatego skupię się tylko na najważniejszych sprawach, które dotyczą wyłącznie tego, co sam zapamiętałem z mojego dzieciństwa.
Byłem jedynakiem. Moja mama urodziła mnie, kiedy miała 40 lat. Ojciec był o 12 lat od niej młodszy, więc kiedy przyszedłem na świat, miał ich 28.
Przez pierwsze dwa lata mieszkałem z mamą u jej siostry w śródmiejskiej kamienicy. Sześcioro dorosłych ludzi i ja w dwóch niewielkich pokoikach. Ojciec był ojcem "dochodzącym". Wpadał do nas po pracy na dwie, trzy godziny, a następnie szedł do swoich rodziców, którzy notabene mieszkali dwie ulice dalej.
Po dwóch latach moi rodzice w końcu doszli do wniosku, że tak dłużej nie da się żyć. Zalegalizowali swój związek, za wspólne oszczędności kupili działkę na ówczesnych przedmieściach i postawili dom. Kiedy wykończyli w nim jedno pomieszczenie, przeprowadziliśmy się do niego i w końcu wspólnie zamieszkali.
Małżeństwo rodziców było oparte na pewnych szczególnych zasadach. Mama opiekowała się mną, zajmowała domem, ogrodem i wypełniała obowiązki małżeńskie. Ojciec miał za zadanie na to wszystko zarobić ... i tyle. Był modelem portretowym, więc musiał dbać o ręce i dlatego wszystkie prace fizyczne wykonywała mama, łącznie z kopaniem i uprawianiem ogrodu, załatwianiem wszystkich spraw urzędowych, sprowadzaniem materiałów budowlanych potrzebnych do ukończenia domu, czy opału. Obowiązkiem ojca było zarobić na to wszystko i pachnieć. W soboty i niedziele miał wychodne, raz w roku wyjeżdżał na wczasy, a kiedy przychodził okres karnawału, co sobotę chodził na zabawy. Zazdrościłem moim kolegom tego, że wyjeżdżali ze swoimi ojcami na wycieczki, chodzili z nimi na spacery, czy do kina. Kiedy całymi rodzinami wyjeżdżali na letnie wczasy nad morze, mój ojciec jeździł do Międzyzdrojów i do Krynicy Morskiej ... sam. Mama nigdy w swoim życiu nie widziała morza. Ja zobaczyłem je po raz pierwszy, gdy miałem 21 lat i z pracy pojechałem na dwumiesięczny kurs konserwatorów central telegraficznych do Gdańska.
Jako dziecko lgnąłem do swojego ojca, ale nie pamiętam, żeby kiedykolwiek mnie przytulił, czy wziął na kolana. Kiedy byłem trochę starszy, nieraz go o coś prosiłem, jak to młody chłopak. O rower, o radiomagnetofon, czy o jeansy. Zawsze słyszałem jedną odpowiedź - Na co ci to? Jak zaczniesz zarabiać, sam sobie kupisz.
Później stałem się wobec ojca obojętny, tak jak on wobec mnie. Mieszkaliśmy pod jednym dachem, ale w zasadzie nic nas nie łączyło. Szanowałem go jako ojca, ale nic ponadto. Nigdy mi w niczym nie doradził, ani mi nie pomógł. Wychodził z założenia, że fakt, że mieszkam w domu wybudowanym przez niego, wystarczy za wszystko. Kiedy zmarła mama, ojciec sam sobie gospodarzył. Doszedł do wniosku, że tak będzie dla niego taniej. Swoje wnuki traktował tak jak mnie. Były bo były, najważniejsze by mu nie przeszkadzały. Nawet, kiedy zmarła moja żona i zostaliśmy we dwóch, każdy z nas żył swoim życiem. Dopiero, kiedy ojciec zaczął niedomagać, zrozumiał, że sam nie jest w stanie o siebie zadbać.
To właśnie wtedy, zaczęliśmy się do siebie zbliżać. Do ojca dotarło, że jestem mu potrzebny, a ja zacząłem rozumieć, że beze mnie sobie sam nie poradzi. W końcu zaczęliśmy ze sobą rozmawiać. Będąc na łożu śmierci w końcu się przede mną otworzył. Nie umiał inaczej żyć, niż żył. Wyszedł z domu rodzinnego mając siedemnaście lat. Ukończył naukę na poziomie szóstej klasy szkoły powszechnej. Wszystko, co zdobył, zawdzięczał pracy własnych rąk i uważał, że jego syn zrobi tak samo. Jego ojciec go nie rozpieszczał, więc nie potrafił okazać mi swojej miłości ojcowskiej, chociaż jak twierdził, zawsze mnie kochał.
Byłem świadkiem jak odchodził. Każdego dnia był coraz słabszy i coraz bardziej nieporadny, zawstydzony swoją niemocą. On, który każdy dzień zaczynał od golenia, teraz zdany był na to, że jego syn uczyni to za niego. Żył po cichu i po cichu pewnego dnia odszedł. Na całe szczęście zanim umarł, potrafiłem mu wszystko wybaczyć, mając nadzieję, że ojciec i mnie wszystko wybaczył. Ale żałuję tych straconych lat.
Teraz jestem sam w domu, który mój ojciec wybudował dla mnie. Mój syn mieszka osobno. Starałem się być dobrym ojcem dla niego. Ale to moje zdanie. Jakie zdanie ma on na temat swojego ojca, tylko on wie. Jakoś nam brakuje czasu, żeby usiąść na dłużej i szczerze porozmawiać. Nie chciałbym tego zostawiać na ostatnią chwilę, a jednak jakoś tak jest, że nie rozmawiamy ze sobą, kiedy jesteśmy zdrowi i silni. Dlaczego tak wstydzimy się bliskości, boimy słowa – kocham cię?
Henryk