Partner: Logo KobietaXL.pl
Oto jej historia:
Całe życie ciężko pracowałam, w dodatku dom był na mojej głowie. Byłam krawcową, godziny spędzałam nad maszyną do szycia, zarabiałam dobrze. To były czasy, kiedy kobiety dużo rzeczy szyły, bo w sklepach było niewiele. Miałam swój mały zakład, kolejki zawsze były, ja starałam się ze wszystkim nadążyć. Mąż pracował w banku, wracał wcześniej do domu, ale w tym domu niczego nie robił. Ja musiałam ugotować, poprać i posprzątać. 
Mam syna i córkę. Wszystko było dla nich. Bo ja chciałam, żeby miały lepsze życie, bez takiego tyrania. Więc to prawda, to moja wina, że nie goniłam do pomocy w domu. Chciałam, żeby miały czas na lekcje i na przyjemności. Uczyli się obydwoje dobrze, a ja na tej maszynie „wyszywałam” ich przyszłość. Chciałam, żeby szli na studia, musieli wyjechać z domu, bo u nas w miasteczku nie było żadnej uczelni. A to kosztowało sporo.
Nie jeździliśmy na wakacje, nad morze pojechałam pierwszy raz jak miałam 50 lat i wysłali mnie do sanatorium. Jeździliśmy na wieś do moich rodziców pomagać. To znaczy głównie ja pomagałam, bo dzieciaki bawiły się z innymi, a mąż zawsze potrafił się migać. Ale ze wsi było jedzenie, rodzice też mnie pomagali i to było ważne.
Dzieci studia pokończyły, zrobiły kariery. Jedno mieszka w Australii, drugie w USA. Dobrze im się powodzi, nawet byliśmy u nich dwa razy z mężem. Piękne domy, rodzina, dobra praca. Taka byłam wtedy z nich dumna.
Myśmy z mężem zawsze żyli skromnie. Nawet jak moi rodzice zmarli i podzieliliśmy między rodzeństwo pieniądze, to na tym nie skorzystałam. A przecież mogłam za to jeździć, kawałek świata zobaczyć, bo ubrań nie potrzebowałam, sama sobie szyłam. Mogłam chodzić do kawiarni, jeść smaczne ciastka, chodzić do SPA. Nigdy w czymś takim nie byłam. Ale córka dom wtedy za oceanem budowała, za ojcowiznę kupiłam dolary no i na ten jej dom poszło.
 Żyłam zawsze skromnie, niczego dla siebie. Tylko raz do roku jeżdżę nad morze, bo tak się wtedy w nim zakochałam. Nad nasze, polskie, nawet nie w sezonie, bo wtedy znacznie taniej, a ja nie muszę się przecież opalać. W zeszłym roku też z Anuszką byłam.
Kiedy mąż umarł, zostałam zupełnie sama. Dzieci daleko, ja w starym mieszkaniu, kilka znajomych sąsiadek wkoło. Póki byłam sprawna, jakoś jeszcze było w miarę dobrze. Poszłam sobie do kościoła, czasami na plotki, w domu telewizję obejrzałam, posprzątałam, ugotowałam obiad.
Traf jednak chciał, że dwa lata temu złamałam biodro. Wstawili mi endoprotezę, ale jestem niezbyt sprawna. U starego człowieka to już z takimi operacjami gorzej. Mam 78 lat, poruszam się o kulach, w domu mam problem, żeby coś zrobić czy żeby się umyć.
Dzieci o mnie zadbały, a jakże. Zatrudniły mi opiekunkę, jest z Ukrainy, uciekła przed wojną. I ja nie wiem, co bym bez tej Anuszki zrobiła. Jest też pani Jasia, zagląda trzy razy w tygodniu, ona ma wgląd w moje konto, opłaca rachunki, załatwia wszystkie sprawy formalne. Jakbym ja nie mogła, ale córka tak zarządziła. Pani Jasia jest cudowną osobą, ale boli mnie to, że do niej dzieci dzwonią częściej niż do mnie i z nią za moimi plecami wiele spraw załatwiają. No i śpią spokojnie, matka ma opiekę, pieniądze zza oceanu na to przesyłają.
Ale żadne z nich nie zaproponowało, żeby mnie na przykład zabrać na starość do siebie. Do Polski ostatni raz przylecieli na pogrzeb męża, a to już sporo czasu minęło.
Mam żal do nich, że tak mnie zostawili, że obce kobiety są dla mnie jak rodzina. Ja całe życie tyrałam, żeby im było dobrze. Myślałam, że na stare lata jakoś się odwdzięczą. 
I tak teraz myślę, czy ja dobrze robiłam? Pewnie trzeba było być bardziej egoistką. Mieć coś z życia dla siebie, jeździć na wakacje, jakieś przyjemności sobie fundować. Bo tak naprawdę zainwestowałam w dzieci, w ich przyszłość i ich wykształcenie. Ale dziś mam wątpliwości, czy to był dobry wybór. Bo owszem, pieniądze mi dają, ale serca żadnego to już od nich nie mam.
 
 

Tagi:

samotność ,  matka ,  dzieci ,  życie , 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót