Jestem wdową od wielu lat, syna wychowywałam sama, mój mąż zginął w wypadku, kiedy Adam miał zaledwie 11 lat. Od tamtej pory byliśmy zawsze we dwoje, mieliśmy ze sobą świetny kontakt. Adam był chłopcem niesprawiającym problemów, dobrze się uczył, pomagał mi w domu. Zwierzał mi się ze wszystkich spraw, nie miał przede mną tajemnic. Jeździliśmy razem w lecie na wakacje, razem spędzaliśmy święta. Byłam nauczycielką, miałam sporo wolnego. Adam był przyzwyczajony, że zamiast jeździć na obozy, był ze mną. Jeździliśmy w góry, nad morze, chodziliśmy na piesze wędrówki. Było nam razem naprawdę dobrze.
Kiedy Adam chciał wyjechać na studia do innego miasta, wybiłam mu ten pomysł z głowy. Uznałam, że skoro u nas są uczelnie, ma tu dom, lepiej, gdy zostanie ze mną. Szczególnie, że w grę wchodziły też pieniądze na jego utrzymanie. Wytłumaczyłam mu też, że czułabym się bardzo samotna i bardzo bym za nim tęskniła. Jakoś specjalnie nie oglądał się nigdy za dziewczynami. Kilka przyprowadził do domu, ale uznałam, że nie są jego warte. Przestał się z nimi spotykać. A potem wszystko się zmieniło, kiedy poznał ją. Nagle zaczął znikać z domu, wracał późno, zaczął z nią wyjeżdżać. Prosiłam, żeby przyprowadził tę dziewczynę do domu, ale tego unikał. A potem powiedział mi, że się zakochał i że bierze z nią ślub. Wtedy ją poznałam. To nie był dobry materiał na żonę, pewna siebie, zarozumiała, na każdy temat miała inne zdanie. Dałam jej kilka razy do zrozumienia, że nie tak wyobrażałam sobie swoją synową, liczyłam, że ona się zmieni. Rozmawiałam z synem o tym, odradzałam ślub, ale on był jak w amoku. Tylko ta i żadna inna!
Proponowałam, żeby po ślubie zamieszkali u mnie, ale ona się nie zgodziła. Nie rozumiałam, dlaczego, moglibyśmy stworzyć razem dom. Ale nie, ona się zaparła, wzięli kredyt i kupili małe mieszkanie. Praktycznie tam nie bywam, bo ona mnie nie zaprasza. Do mnie też nie chce przychodzić. Ale Adam przychodził sam, był prawie codziennie. Gotowałam dla niego ulubione dania, jadał u mnie obiad. Pomagał mi w cięższych pracach. Jak nie mógł przyjść, rozmawialiśmy przez telefon. Okazało się, że to też źle. Syn zakomunikował mi ostatnio, że rozmawiał na ten temat z żoną i ona jest niezadowolona, że spędza tyle czasu z matką. Uważa, że czas odciąć pępowinę i stać się dorosłym mężczyzną, bo on ma już swój dom. Adam powiedział mi, że ustalił z żoną, że będzie przychodził raz w tygodniu. Pomoże mi w robieniu zakupów, zrobi jakieś drobne naprawy. Ale już nie będzie zaglądał codziennie. Prosił też, żebym do niego tak często nie dzwoniła.
Jestem zrozpaczona. Jak można mieć żal, że syn odwiedza codziennie matkę? Jak można tak stawiać sprawę? Uważam, że ta kobieta ukradła mi moje dziecko. Przecież mam prawo do kontaktów z Adamem, a on może u mnie bywać, ile tylko zechce.
Teresa