Osiem lat gehenny
Tyle lat Olga opiekowała się chorym mężem. Raz było lepiej, raz było gorzej. Z tamtego okresu pamięta permanentne zmęczenie, brak nadziei i brak jakiegokolwiek wsparcia.
- Szpitale, lekarze, trochę na oddziale, trochę w domu – opowiada. - Tak się nasze życie toczyło. Kto tego nie zna, nie rozumie, jaka to masakra.
Andrzej poznała jeszcze na studiach. Może nie była szaleńczo w nim zakochana, ale takie były czasy, że po dyplomie szanse na małżeństwo były nikłe. A wtedy żadna dziewczyna nie chciała być starą panną.
- Był w sumie dobrym człowiekiem – mówi Olga. - Tylko takim trudnym. Zawsze miał humory, wszystko widział w czarnych albo szarych barwach. Nie umiał się niczym tak naprawdę cieszyć.
Ale jakoś przywykła, życie wiedli zwyczajne. Urodziła dwie córki, jeździli na wakacje. Powodziło im się całkiem przyzwoicie. Ona księgowa w dużej firmie, on inżynier, ceniony w swoim fachu.
- Oczekiwań wielkich chyba nie miałam – mówi Olga. - Nie mogłam też specjalnie narzekać. Nie pił, nie zdradzał mnie, w domu potrafił sam wiele zrobić. Wydawało mi się, że mam dobre życie.
Ze wszystkim sama
Córki wykształcili, wyjechały obie za granicę. Może karier wielkich nie robią, ale mają poukładane życie. Olga tylko ubolewa, że rzadko widuje wnuki. Ale co może zrobić, podobno dzieci ma się tylko na chwilę. Żyli we dwoje z Andrzejem, nie było im źle. Jeździli czasami do córek, czasami one przylatywały z rodziną.
- A potem Andrzej zaczął się źle czuć, zaczęły się wędrówki po lekarzach – opowiada Olga. - Diagnoza zwaliła nas z nóg, bo okazało się, że rokowania są kiepskie. I Andrzej od razu się załamał. On taki był. Miałam wrażenie, że się poddał, że nie ma zamiaru walczyć.
Musiał zrezygnować z pracy, dostał marną rentę. Olga musiała zarobić na dwoje i zająć się chorym mężem. Zabierała robotę do domu, nocami ślęczała w papierach. Do tego Andrzej był coraz słabszy, z niczym nie dawał rady. Olga musiała pomagać się myć, gotować, podawać, karmić.
- I godzinami leżał w ciszy, nie chciał ze mną rozmawiać – mówi Olga. - I to chyba było najgorsze.
Nie zliczy słoików z zupami wożonych do szpitala. Piżam na wymianę pranych i prasowanych. Czasami nie wiedziała, czy woli jak mąż jest w domu, czy jak znowu na oddziale. Bo te odwiedziny też były męczące. Siedziała na kilkuosobowej sali i nie wiadomo było, o czym maja mówić.
- Osiem lat takiego życia – wzdycha Olga. - Kompletnie sama, znajomi nagle zniknęli. Zostały ze dwie koleżanki, tyle, że było czasami z kim pogadać. Ale przecież one nie wyręczały mnie przy mężu.
Córki przyjeżdżały raz do roku. Mają swoje rodziny i swoje obowiązki. Jedna ma teściową chora na Alzheimera, którą się opiekuje razem ze swoim mężem.
- I myśli pani, że nie było mi przykro? - wzdycha Olga. - Że ona obcą kobieta się zajmuje, a nie jest przy swoim ojcu.
Trochę żalu, trochę ulgi
Stan Andrzeja się pogarszał. Już nie chodził, trzeba było mu zmieniać pampersy. Olga robiła wszystko, cały czas pracując. Wzięła wtedy do pomocy na kilka godzin dziennie opiekunkę.
- Byłam wykończona – wspomina. - Ja przez te osiem lat nie miałam dnia wypoczynku. Żadnego wyjazdu poza dom, żadnych przyjemności. Czasami się zastawiałam, czy trzeba się aż tak poświęcać? Czy naprawdę trzeba rezygnować z siebie, czy nie ma innego wyjścia?
Kiedy mąż zmarł, Olga czuła smutek, ale też czuła ulgę. Że to się skończyło, że wreszcie i ona odetchnie.
- I jakie wyrzuty sumienia miałam z tego powodu – nie ukrywa. - Że jestem taką straszną egoistką, że mąż umarł, a ja o sobie myślę.
Na pogrzebie Andrzeja podszedł do niej nieznany mężczyzna. Okazało się, że kolega z roku męża. Dał jej wizytówkę, powiedział, żeby dzwoniła, jakby coś w domu trzeba zrobić, że pomoże, że przyjdzie. Zapisał też sobie jej telefon.
Było wiele obietnic
Znajomi obiecywali, że Olga nie zostanie sama, że zadbają, że się nią zajmą. Na obietnicach jednak się skończyło, bo telefon milczał. Córki niebawem po pogrzebie wróciły do swoich domów. Olga została sama jak palec. Pracowała, wracała do domu, patrzyła się bezmyślnie w telewizor.
- I któregoś dnia Jurek zadzwonił – opowiada Olga. - Spytał, czy nic mi nie potrzeba. Zaprosił mnie na spacer.
Poszła. Dobrze im się rozmawiało, wstąpili na kawę. Zaczęli się coraz częściej spotykać. Jurek był samotny, rozwiódł się wiele lat wcześniej. Nigdy nie miał dzieci.
- Szarmancki, miły, oczytany – opowiada Olga. - Coraz bardziej mi się podobał. W końcu się zakochałam, i to tak na dobre.
Wreszcie ktoś o mnie zadbał
Zaczęli razem wyjeżdżać, najpierw na weekendy. Jurek wszystko organizował, ona nie musiała niczym się przejmować. To było dla niej coś zupełnie innego. Jej mąż nigdy takim facetem nie był, to Olga musiała dyrygować domem. Jurek na wyjazdach dbał o jej potrzeby. Pytał, jak się czuje, czy jest jej wygodnie, czy nie jest zmęczona.
- Dla mnie to była nowość, wreszcie ktoś o mnie zadbał – opowiada Olga. - Pomyślałam sobie, że po latach gehenny nagle mój świat się odmienił. Czułam się taka szczęśliwa.
O małżeństwie nigdy nie mówili. Nawet nie mieszkali ze sobą. Olga czasami myśli, że oboje przywykli do samotnego życia i chyba nie dali by rady być już z kimś na stałe.
- Ale ta świadomość, że możesz zadzwonić, że jest ktoś bliski, komu na tobie zależy – mówi Olga. - To było cudowne.
No i Jurek był wesoły, zawsze świat widział na różowo. Niczym się nie przejmował. Nigdy nie obrażał. Olga nie mogła uwierzyć, że można żyć tak pięknie.
Razem już nie będziemy
Widziała swoje życie nagle w innych barwach. Czasami czuła się jak nastolatka. Przestała się przejmować tym, że córki daleko, że nie zna swoich wnuków, że została sama. Nawet jeśli z Jurkiem się kilka dni nie widzieli, zawsze długo rozmawiali przez telefon. No a potem przyszła ta tragiczna majówka.
- Pakowałam się na wyjazd, kiedy zadzwoniła siostra Jurka – opowiada Olga. - Powiedziała, że Jurek miał udar, jego stan jest ciężki.
Świat Olgi znowu runął, nie wiedziała co powiedzieć. Całą noc płakała, czekała na wieści.
- Ja nie byłam w stanie iść do niego do szpitala – opowiada Olga. - Miałam déjà vu. Ja wiedziałam, że kolejny raz tego nie wytrzymam. W końcu poszłam. To był wrak dawnego Jurka, nie mogłam na to patrzeć. Siostra Jura spytała, czy jej pomogę w opiece. Powiedziałam, że nie jestem w stanie, że musi to zrozumieć. Ja zwyczajnie nie mogłam brać tego na swoje barki.
Jurek nigdy do siebie nie doszedł. Siostra załatwiła mu prywatny dom opieki. Olga czasami tam jeździ, ale to dla niej trudne.
Los sobie ze mnie zakpił
Zmieniła mieszkanie, kupiła mniejsze, ale ze sporym tarasem. Tam już od wiosny urządza sobie ogród. Ma wygodny fotel, siedzi czyta książki. Długo do siebie próbowała dochodzić, w zasadzie nie odzyskała spokoju, ciągle jest jakaś rozedrgana, zdarza się, że bez powodu płacze.
- Byłam u psychologa, dawał mi mądre rady, żeby nie pytać, dlaczego mnie to spotkało, tylko po co? Że życie daje nam różne lekcje – opowiada Olga. - Nie mogłam tego słuchać, takie czcze gadanie. Tamtego Jurka już nie ma, nigdy nie będziemy razem. Ja nie mam siły, żeby zajmować się kolejnym chorym facetem. I tak sobie myślę, że jak znalazłam miłość życia, to los sobie ze mnie zakpił. Niektórzy powiedzą, że taka moja karma. A ja myślę, że pan Bóg mnie nie lubi.
Magdalena Gorostiza
Imiona zostały zmienione