To miała być wspaniała przygoda
Ta dramatyczna historia zaczęła się pod koniec stycznia 1993 roku, gdy dwie 17-letnie dziewczyny, Ernestyna Wieruszewska i Anna Semczuk pojawiły się w Kościelisku. Miały wynajętą prywatną kwaterę. Przyjechały akurat tam, bo jedna z nich, Ernestyna, była tu rok wcześniej, na feriach organizowanych przez jej oazę. Podobało jej się, ponieważ było wygodnie i niedrogo. Kwatera miała też dogodną lokalizację na wypady w góry. Dziewczyny, zgodnie z planem, udawały się na pobliskie szlaki. Według kartki pocztowej wysłanej do rodziców i pamiętnika jednej z nich, w czasie pobytu w Kościelisku weszły na Gubałówkę, skąd dotarły do Jaskini Mroźnej i Zimnej, Jaworzynki oraz nad Czarny Staw. To były wysportowane i zdrowe nastolatki.
Krytycznym dniem ich wyprawy był 26 stycznia, licealistki postanowiły wracać do domu, bo zapowiadała się zła pogoda. Według świadków o godzinie 9.00 rano wyszły swojej kwatery, a 20 minut później ktoś je widział na dworcu PKS, gdy wsiadały do autobusu do Zakopanego. I tu w Kościelisku, ślad po dziewczynach się urwał. Gdy nie zjawiły się na wieczór w kwaterze, zaniepokojona gaździna zawiadomiła TOPR o ich zaginięciu. Na poszukiwania wyruszył śmigłowiec, penetrował okoliczne zbocza i szlaki. Także miejscowe Radio Alex rozpoczęło nadawanie komunikatów o poszukiwaniu nastolatek. Dopiero 27 stycznia rodzice otrzymali powiadomienie o zniknięciu córek. Przerażeni rodzice jak najszybciej przybyli do kwatery, wynajmowanej przez dzieci. Przeszukali bagaże dziewczyn, były w nim ich rzeczy, min. paszport, pieniądze, kosmetyki, bielizna, aparat małoobrazkowy marki Rico, odzież oraz pamiętnik jednej z nich.
Skąd wiadomo było, że nie poszły w góry?
Rodzice znaleźli pozostawione ciepłe ubrania, dowiedzieli się, że córki nie zabrały także ze sobą gorącej herbaty, koniecznej do rozgrzewki na szlaku. Gospodyni opowiadała policji, że tego dnia ostrzegała dziewczyny, by nie szły w Tatry, gdyż zbyt silnie wiało. Miały zapewnić, iż zamierzają pojechać na dworzec PKP w Zakopanym, by kupić bilety do domu, potem były z kimś umówione na spotkanie. Ponoć ze znajomymi z Warszawy. Zanim wyszły, zapłaciły za dotychczasowy pobyt. Zostawiły jednak swoje rzeczy w pokoju. Miały wrócić. Te słowa potwierdziło policyjne dochodzenie prowadzone przez RKP Zakopane. Dziewczyny były widziane na zakopiańskim dworcu PKP, około godziny 14:00. Potem jakby zapadły się pod ziemię.
Rusza wyścig z czasem
Powiadomiona policja natychmiast podjęła działania. Funkcjonariusze przyjęli kilka hipotez i ruszyli do do akcji. Jedno z założeń, które sprawdzali, była wędrówka w góry, mimo fatalnej pogody – bo mogły przecież zmienić zdanie i ostatni raz ruszyć jednak na szlak. Brano pod uwagę trasę na Kalatówki, a potem na Czerwone Wierchy. Rozpoczęły się intensywne poszukiwania, które prowadził Wydział Operacyjno – Rozpoznawczy RKP Zakopane razem ze Strażnicami SG w Zakopanem, Łysej Polanie, Witowie, Jurgowie i Chochołowie oraz GPK SG Łysa Polana i Chochołów. Wsparcia udzielił także TOPR. Nigdzie żadnego śladu po dwóch młodych taterniczkach.
A może jednak wsiadły do pociągu do Warszawy, choć ich rzeczy zostały na kwaterze? Sprawdzano i tę wersję, ktoś rzeczywiście wykupił bilety na pociąg do stolicy, ale nie było dokładnie wiadomo kto. Dziewczyny nie były także widziane w pociągu. Do tego ich bagaże zostały przecież na kwaterze i zapowiedziały, że wrócą po plecaki. Ta teoria została wykluczona. Brano pod uwagę ucieczkę za granicę, ale i to założenie też nie miało sensu, bo paszporty zostały w ich bagażach. Zostały również pieniądze i rzeczy osobiste. Miały przy sobie jedynie mały plecak.
Według wstępnych ustaleń policji, zaginione nastolatki nie robiły nieprzemyślanych kroków. W szkole oraz w swoim środowisku cieszyły się nienaganną opinią. Rodzice również darzyli córki ogromnym zaufaniem. Uważali je za bardzo rozsądne, odpowiedzialne i spokojne. Nastolatki nie korzystały z żadnych używek, nie posiadały kontaktów z ryzykownymi grupami młodzieżowymi, dobrze się uczyły. Podobno w szkole nazywano je „zakonnicami”. Pokłosiem komunikatów nadawanych w mediach był świadek, który zgłosił policji, że krytycznego dnia widział je w Zakopanym. Świadek zeznał, że dwie nastolatki wsiadały w jakiegoś do samochodu z zagraniczną tablicą rejestracyjną, ten człowiek podał nawet numery rejestracyjne wozu. Funkcjonariusze natychmiast poprosili o wsparcie Interpol. Niestety, nic to nie dało. Mimo współpracy międzynarodowej, służbom nie udało się ustalić kraju pochodzenia auta i właściciela pojazdu. Albo świadek źle zapamiętał numery, albo były fałszywe. Była to jednak niepokojąca poszlaka, ponieważ w tym czasie słowacka policja rozbiła nieopodal granicy gang zajmujący się handlem ludźmi.
Pod latarnia najciemniej?
Gdy poszukiwania w terenie nie przynosiły skutku, policja zainteresowała się gaździną i jej rodziną. Jak to się stało, że nastolatki trafiły pod jej dach?
Potwierdziło się, że rok wcześniej Ernestyna była tu na feriach podczas wyjazdu oazowego. Ale coś zaniepokoiło śledczych, dlaczego wobec tego właścicielka pensjonatu zamiast do rodziców Ernestyny, których znała wcześniej, zadzwoniła i powiadomiła nieznanych jej zupełnie rodziców drugiej dziewczyny - Ani? Podejrzenia budził także fakt, dlaczego bagaże nastolatek nie znajdowały się w ich pokoju, tylko rozbebeszone leżały na parterze pensjonatu? Gaździna zaczęła się plątać w zeznaniach. Powoli wyłoniła się inna historia - podczas wcześniejszego pobytu Ernestyny w tym domu w konkury do niej uderzał syn właścicielki. Nie wzbudził zainteresowania warszawianki i nie był z tego powodu zadowolony. Podobno miały miejsce nieprzyjemne sceny, dwoje młodych ludzi się pokłóciło. Chłopak miał nawet grozić Ernestynie.
Policja przyjęła kolejną hipotezę
Morderstwo na tle uczuciowym oraz ukrycie zwłok przez syna właścicielki. Rozpoczęto przeszukiwania działki wokół domu, ale nie znaleziono żadnych ciał. Dociśnięty chłopak miał także mocne alibi na ten czas i ta wersja ostatecznie upadła.
To jednak nie koniec dziwnych zdarzeń wokół tej sprawy. Ponad dwa miesiące od zaginięcia dziewczyn, zdarzył się niepokojący incydent. Otóż 4 marca 1993 roku nieznany osobnik włamał się do auta przybranego ojca Anny i wykradł z samochodu jej pamiętnik oraz jej paszport. Policja nie ustaliła sprawcy, ani celu tej kradzieży. Śledztwo trwało, lecz utknęło w martwym punkcie. Po kilku latach pojawił się wątek Pawła H., który zamordował w Zakopanem turystkę. W śledztwie wyszło na jaw, że często wyjeżdżał w góry. Wszystkiego się jednak wypierał, podczas badania wariografem wskaźniki nawet nie drgnęły. Otrzymał co prawda dożywocie, ale za zabójstwo innej turystki w Dolinie Chochołowskiej.
W roku 1995 r. na wniosek rodziców sprawę zaginięcia ich córek wszczęła prokuratura. Chwytano się każdej poszlaki, by rozwiązać tę sprawę. Sprawdzano nawet Marca Dutroux, belgijskiego pedofila i mordercy. Zboczeniec miał w tym czasie przebywać na terenie naszego kraju i na Słowacji.
To jednak niczego nowego nie wniosło. Po 10 latach nierozwiązane zaginiecie odłożono do archiwum. Aż do 2021 r. gdy dochodzenie na nowo otwarto, bo tym tajemniczym przypadkiem zajęli się policjanci z Archiwum X. Specjaliści wyposażeni w nowoczesne techniki oraz sprzęt, specjalizujący się w odkrywaniu sprawców nierozwiązanych spraw z ubiegłych lat. Na razie nie ma przełomu. Policja jednak liczy, że być może po latach kogoś ruszy sumienie i powie, co się stało z nastolatkami. Taki rzeczy się czasami zdarzają.
Na jaw wychodzą dziwne rzeczy
Gdy śledztwo stanęło w miejscu, ludzie zaczęli wymyślać własne hipotezy. Zrozpaczeni rodzice łapali się każdej wskazówki, byleby tylko odnaleźć zaginione dzieci. Jedna z takich hipotez mówiła, że dziewczyny uciekły do sekty. Brzmiało prawdopodobnie, bo w tym czasie w Polsce powstawały takie ruchy, który wciągały, młode, wrażliwe i zagubione osoby, po czym odcinały tych ludzi od rodzin i ich środowiska. Rodzice poszukiwali córek w całym kraju. Udawali się do siedzib różnych sekt, lecz na próżno, sekty były bardzo hermetyczne, nie chciały współpracować. Zdesperowani bliscy zaginionych założyli nawet Ruch Obrony Rodziny i Jednostki, aby wspierać innych rodziców, których dzieci trafiły pod skrzydła szarlatanów.
Jeszcze inną wersją na temat zaginięcia licealistek podzielił się Gazecie Krakowskiej były funkcjonariusz Straży Granicznej, obecnie bloger i badacz zjawisk niezwykłych - Robert Leśniakiewicz. Przed emeryturą w latach 1987-94 pełnił służbę w SG.
- Zostały porwane przez członków albańskiej czy serbskiej mafii zajmującej się dostarczaniem Polek, Słowaczek, Czeszek, Ukrainek czy Rosjanek do włoskich, austriackich czy niemieckich burdeli. W ramach prowadzonego przeze mnie rozpoznania realizowanego poprzez tzw. „biały wywiad” na terenie Słowacji udało mi się uzyskać informacje o rozbiciu przez tamtejszą policję serbsko-albańskiego gangu zajmującego się handlem kobietami. Niestety, mój raport w tej sprawie poszedł do kosza, bo wedle oficjalnego poglądu moich szefów, mafii w Polsce nie było i nie ma, a to był błąd - przekonywał były pogranicznik.
To prawdopodobne, bo według opisu i zdjęć to były atrakcyjne młode dziewczyny. Ernestyna miała 170 cm wzrostu, długie rude włosy, niebieskie oczy. Ania była nieco niższa, zielonooka blondynka.
Poszukiwania nie ustają. Na portalu https://www.zaginione.com.pl/index.html można zobaczyć fotografie nastolatek oraz ich postarzone portrety, widnieje komunikat : POMÓŻMY
Może ktoś coś wie?
Z uwagi na przedawnienie zgodnie z polskim prawem prokuratura umorzyła śledztwo. Zaniechano dalszych poszukiwań. Poszukiwań zaniechały odpowiednie służby, ale nie rodzice. Czy poznamy prawdę? Matka Ani już nie, bo zmarła. Na wiadomości o córce czekają jeszcze rodzice Ernestyny.
Może ktoś coś wie i teraz się odezwie?
Zdjęcia Facebook
Źródła:
https://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2023-01-31/archiwum-x-szuka-swiadkow-30-lat-temu-dwie-nastolatki-zniknely-w-zakopanem-raport/
https://gazetakrakowska.pl/15-lat-pewnego-sledztwa/ar/182734
https://www.zaginione.com.pl/index.html