Nie rozmawiam o tym z nikim, bo nie wiem, czy ktoś by zrozumiał. Ale chcę młode kobiety ostrzec, nie popełniajcie podobnego głupstwa.
Jesteśmy małżeństwem, jakich pewnie tysiące. W domu nie ma żadnej patologii, mąż się nie upija, nie krzyczy, nie podnosi reki na mnie, ani na dzieci. Tyle tylko, że to są chyba jedyne jego zalety. Jest bardzo wygodny, nie pali się do ciężkiej pracy. Oboje zarabiamy po około 4 tys. zł na rękę. Z 800 plus wychodzi nam około 10 tys. Niby dużo, ale jak spłacę ratę kredytu, zrobię wszystkie opłaty, zostaje już dużo mniej. Mąż przelewa swoją pensję na wspólne konto, zostawia sobie parę groszy i nie obchodzi go nic. Ja odpowiadam za domowy budżet i ciągle muszę żyć z ołówkiem w reku, żeby wystarczyło na jakiekolwiek najtańsze wakacje, na ubrania dla dzieci, bo rosną, na niespodziewane wydatki. Jak zapchany wąż od zmywarki, bo mój mąż nie naprawi niczego, choć byłyby to spore oszczędności. Uważa, że nie po to kończył studia, żeby teraz bawić się w hydraulika czy stolarza. I o to też mam do niego pretensje.
A taka byłam zakochana. Jeden z najprzystojniejszych chłopaków na osiedlu, obiekt marzeń wielu dziewczyn. On jednak wybrał mnie i taka byłam wówczas szczęśliwa. Zawsze był lekkoduchem, nie przywiązywał wagi do kariery, do zarobków. Zawsze uważał, że „jakoś to będzie”, ale wtedy bardzo mi się podobało takie podejście do życia. Zauroczenie sprawiło, że nie myślałam, jakie w dorosłym, tym prawdziwym życiu, będą konsekwencje takiej postawy.
Moja babcia to przewidziała, próbowała odwieść mnie od pochopnej decyzji. Ona sama wybrała odpowiedzialnego człowieka, choć miała bardziej przystojnych adoratorów. Ale dziadek przekonał ją do siebie tym, że o życiu myślał poważnie, że miał plany i skrupulatnie je realizował. I babcia tłumaczyła mi, że codzienność odbiega od chodzenia na randki. Że trzeba znaleźć człowieka, który daje oparcie, czuje się odpowiedzialny za rodzinę. Wówczas uważałam, że babcia jest staroświecka, czasy się zmieniły i dziś jest inaczej. Nie jest. A może jest nawet jeszcze gorzej. Kredyty do spłaty, drożyzna, brak perspektyw. Ale są też tacy, którzy sobie radzą.
W sąsiedniej klatce mieszkał chłopak, któremu bardzo się podobałam. Maciek był jednak pulchny i nosił śmieszne, grube okulary. Nie mógł mi się podobać, a nie umiałam wówczas innych rzeczy u niego dostrzec. Tego, że już jako nastolatek zarabiał dobre pieniądze, dawał korepetycje z matematyki dzieciakom z osiedla, naprawiał ludziom komputery, instalował programy, pomagał w doborze sprzętu. Był w tym dobry i skończył informatykę. Zabiegał o moje względy, ale ja choć go bardzo lubiłam, nie brałam go nigdy na poważnie. Tylko dlatego, że nie był taki przystojny, jak mój mąż. Nie umiał tak czarować, żył na serio, miał plany. Wtedy było to dla mnie nudne.
A teraz? Teraz ja zastanawiam się, jak przeżyć kolejny miesiąc i jak nie zwariować u boku męża, którego nic nie obchodzi. Maciek założył firmę z branży IT, kupił dom na jednej z włoskich wysp i pracuje zdalnie. Wiem to od mojej mamy, bo od lat się z mamą Maćka przyjaźnią. Chyba nadal żyje sam. Chciałam go znaleźć na Facebooku, ale nie używa mediów społecznościowych. Znalazłam tylko stronę jego firmy. Już nie jest pulchny, dalej nosi okulary, ale te stare zmienił na jakiś modny model. Wygląda świetnie i radzi sobie w życiu doskonale.
Czasami myślę, jakby to było, gdybym posłuchała rad babci? Gdybym nie szła jak ćma w ogień za swoim zauroczeniem, a spojrzała na życie bardziej poważnie? Gdybym zastanowiła się, co może w przyszłości zaoferować mi Maciek, a co mój mąż?
Pewnie mieszkalibyśmy teraz razem w domu na wyspie, mielibyśmy dzieci, które biegałyby po gaju oliwnym. Nie musiałabym martwić się o przyszłość, zastanawiać się, jak i gdzie parę złotych zaoszczędzić.
A miłość? Moje uczucie do męża wygasło, wypaliło się w szarej codzienności. I co z tego, że wyszłam za mąż z wielkiej miłości? Dziś tego bardzo żałuję. Małżeństwo z rozsądku byłoby lepszym wyjściem.
Kasia