Jak się zostaje mistrzem świata?
Przez 12 lat byłem skoczkiem narciarskim, Małyszem nie byłem, ale kochałem ten sport. Po wojsku emigrowałem do Austrii. Tam trafiłem na ring. Po skokach zostały mocne nogi, a jako rodowity góral mam smykałkę do do bicia. I tak się zaczęło. No i oczywiście ciężka praca. Nic nie przychodzi bez treningu. Zostałem zawodowcem w 1992 roku. Pierwsze mistrzostwo świata zdobyłem 3 lata później.
Dużo trenujesz?
Do walki przygotowuję się intensywnie 12 tygodni. Normalnie ćwiczę około 3 godzin dziennie minimum. Głównie kondycję, sprinty. Trzeba przygotowywać cały czas organizm do zmiany tempa, tu nie ma jednostajnego wysiłku. Cały czas muszę mieć formę. Ja się śmieje, że jak mnie nic nie boli, to znaczy, że coś jest nie tak. Że za mało trenuję. Sport zawodowy jest niestety związany i z ciężką pracą i z bólem. Kiedy po raz pierwszy zdobyłem mistrzowski pas miałem na udzie tak ogromny krwiak, że groziła mi amputacja nogi. Zaraz po walce trafiłem do szpitala, miałem 3 operacje. Prorokowano mi nawet koniec kariery. Ale ja po pół roku stanąłem na ringu i znowu wygrałem. Trzeba twardym być.
Nawet kosztem zdrowia?
Powiem tak, kickboxing w porównaniu do skoków to bezpieczny sport. Tam to się można dopiero połamać. A jeśli się marzy o zawodowej karierze, to za to płaci się też zdrowiem, w każdej dziedzinie sportu. Kiedy zdobywam mistrzowski pas, mogę przez 8 miesięcy nie walczyć i zachować tytuł. Potem jednak po raz kolejny muszę wyjść na ring.
Ale do swoich trofeów nie jesteś przywiązany. Z 15 pasów masz w domu 3. Reszta poszła na chore dzieci.
No bo i co mi po nich? Będę patrzył jak się kurzą? Dla mnie świadomość, że mogę choremu dziecku pomóc jest najważniejsza. Ten pierwszy pas na pewno na pamiątkę sobie zostawię. Może i ostatni? Nie wiem. Ludzie gonią za pieniędzmi, świat się taki dziwny zrobił. Nie mowie, że pieniądze nie potrzebne. Ale nie wolno patrzeć tylko na czubek własnego nosa. Jeśli widzisz wokół siebie tyle nieszczęścia to nie można pozostać obojętnym. Ostatni pas, który w styczniu zdobyłem, został zlicytowany na gali w Rybniku.
Wiem, dla Agaty i Patrycji. Dziewczynek z Lublina, które chorują na pęcherzowe oddzielanie naskórka. Po raz kolejny obroniłeś mistrzowski tytuł. Wiem też, że to nie jedyna pomoc z twojej strony, choć sam pas poszedł za 10 tysięcy złotych. Jak na lubelskie dziewczynki trafiłeś?
Zobaczyłem jakiś film w internecie. Potem ktoś mnie z nimi skontaktował. W pomaganiu jestem ostrożny, bo wiem, że wielu ludzi żeruje na nieszczęściu innych i zaraz koło takich chorych osób pojawiają się dziwne persony, które chcą na nich zarobić. Czasami też ludzie, którym chcesz pomóc, zachowują się nie fair. Dlatego wolę pomagać bezpośrednio, komuś kogo znam, nie przez fundacje, które często biorą ogromne prowizje. Stąd dziś mam bezpośredni kontakt z Małgorzatą, mamą dziewczynek.
Dzięki tobie wszystkie wyjechały po raz pierwszy, całą rodziną – a jest 7 sióstr, na prawdziwe ferie do Zakopanego. Masz wielkie serce.
Mnie się udało, mam udane dzieci, fajną żonę. Trzeba się dzielić z innymi. Nie interesuje mnie wystawny tryb życia, mam wokół siebie tylko sprawdzonych przyjaciół.
Życie nauczyło mnie jak odróżniać ziarno od plew. Nie jestem zainteresowany towarzystwem ludzi, którzy są przy tobie tylko wtedy, jak jesteś na fali. Żyję spokojnie w małym miasteczku pod Wiedniem, choć oczywiście obywatelstwa nie zmieniłem i na ringu zawsze walczę jako Polak. I wiesz co, ja wierzę, że dobro wraca. Ostatnio był wypadek w mojej rodzinie. Mógł się skończyć tragicznie, a stał się prawie cud. Wierze głęboko, że nie doszło do najgorszego dzięki temu, że pomagam innym. Że to nas ocaliło. Dlatego dalej będę to robił. Pomaganie daje siłę.
Kiedy kolejna walka?
Być może w listopadzie. W Jarosławiu. Też dla chorego dziecka.
Trzymam kciuki.
Rozmawiała: Magdalena Gorostiza
Zdjęcia Facebook Venci Frenky
Historię sióstr z Lublina możecie znaleźć tu - Nie jest łatwo prosić o pomoc