Jest taki kawał z brodą, który uwielbiam. Profesor egzaminuje studentkę politologii. Pyta o Jaruzelskiego. Ta nic, kręci głową. - A może o Okragłym Stole pani słyszała? - pyta profesor. Studentka nadal milczy. - A nazwisko Kaczyński mówi coś pani? - pada kolejne pytanie. Studentka nadal odmownie kręci głową. - A skąd pani jest - pyta w końcu profesor. - Z Bieszczadów - mówi dziewczyna. Profesor staje w oknie, drapie się po głowie i mruczy do siebie: A może by tak ku... rzucić wszystko i w Bieszczady wyjechać?
I te właśnie Bieszczady są odtąd dla mnie synonimem krainy, w której można zapomnieć o wszystkim, o problemach własnych, o partyjnych rozgrywkach, kampaniach prezydenckich, obietnicach bez pokrycia. Niestety, nie zawsze da się "wsiąść do pociągu bylejakiego". Dlatego musimy sobie znaleźć swoje Bieszczady we wlasnej głowie. Problemy są takie, jakie chcemy je zobaczyć, nie ma sytuacji bez wyjścia i czasami warto odczekać, niż podejmować pochopne decyzje. Przyjąć do wiadomości, że ludzie, ktorym ufamy, zawodzą. Że czasami coś nie wyjdzie.Że nikt nie mówił, że będzie łatwo. Ech, byle zdrowie było...
Magdalena Gorostiza