Polacy nie lubią inności. Nie jesz ciasta? - pytają znajomi. No nie jem, bo nie chcę jeść glutenu. Chora jesteś? Nie, ale mi szkodzi. Jak złamię dietę, nie umrę, ale natychmiast odzywa się mój refluks. Życie na bezglutenie wcale nie jest tak trudne, jak to się na poczatku wydaje. Wymaga jednak wyrzeczeń. Trzeba zapomnieć o pachnącym chlebie i świeżej, chrupiącej bagietce. O pizzy, spaghetti, racuchach, pasztecikach, krokietach, pierogach. Bezglutenowe zamienniki istnieją, ale są niczym wyrób czekoladopodobny.
Wydawać by się mogło, że moją sprawą jest to, co spożywam. Nie do końca. Część ludzi sądzi, że sfiksowałam, inni się zwyczajnie podśmiewują, uważając, że uwierzyłam w głoszone przez amerykańskich medyków bujdy.
Moja córka nie jada dla odmiany mięsa. Też z wyboru i z miłości do zwierząt. Znajomi kręcą głową, przewidują ciężkie schorzenia w nieodległej przyszlości, mam też przeczucie, że część z nich sądzi, że jej "odbiło". Moje dwie przyjaciółki Krystyny - matka i córka są bezglutenowymi wegankami. Podziwiam, akceptuję, nie komentuję. Wiem jednak, że nie wszyscy mają takie do tego podejście i nie brak złośliwych komenatrzy na temat ich diety wśród znajomych.
Rzec można banalna sprawa - jedzenie, a jednak wzbudza kontrowersje. Głupie uśmieszki, próby "nawrócenia", traktowanie cudzego wyboru jako jakiegoś fiksum dyrdum. Zastanawiałam się, dlaczego inni często nie potrafią przejść obok takich rzeczy obojętnie. Są dwa powody. Pierwszy - nie tolerujemy odmieńców. Drugi znacznie wyższej rangi. Mam wrażenie, że większośc ludzi zwyczajnie zazdrości tym, którzy mają swoje zasady i umieją ich nie łamać, nawet, a może przede wszystkim wtedy, gdy wcale nie jest żyć z nimi łatwo.
Dlatego pozdrawiam serdecznie wszystkich bezglutenowców z wyboru, wegan, wegetarian i innych, żyjących według własnych przekonań. Nikomu nie szkodzimy, a mamy siłę w sobie i kropka.
Magdalena Gorostiza