Wyszliśmy właśnie z przedstawienia i mąż stał jeszcze w kolejce do szatni. Ja, owiana zapachem jesieni, stałam już samotnie na zewnątrz.
Dziewczyna nie była jakaś szczególna, miała niewiele ponad 20 lat, jasne włosy zebrane w kitkę. Zmierzała dziarskim krokiem w stronę akademików, pewnie po weekendzie spędzonym z rodziną.
Biła od niej radosna młodość, wiara, że jeszcze można wszystko. Miałam ochotę pobiec za nią i złapać ją za ramię.
A potem powiedzieć – dziewczyno, nie rób nigdy niczego wbrew sobie, nie rób rzeczy, na które nie masz ochoty. Nie wiąż się z człowiekiem, którego nie kochasz, nie miej dzieci, jeśli nie masz takiej potrzeby, nie tkwij w chorych, toksycznych związkach, nie poświęcaj siebie na żadnym stosie. Łap życie, póki twa, nie wahaj się, jak trzeba skacz prosto w ogień. Teraz, juto, niczego nie odkładaj. Bo potem będzie ci żal…
A jednak do niej nie podeszłam, patrzyłam jak znika w październikowym mroku. I do dziś nie wiem, czy trzeba było ją zatrzymać, czy też uznałaby mnie za wariatkę...
Magdalena Gorostiza