Kilka lat temu odkryłam, co znaczy słowo wolność. Życie bez napinki, prężenia kobiecych wdzięków, rzucania zalotnych spojrzeń i sprawdzania własnej atrakcyjności. Któregoś dnia uznałam, że po pierwsze już mi się nie chce, po drugie nie należy przekraczać granicy śmieszności. Znam panie typu Dzidzia Piernik i za nic w świecie nie chciałabym sama taką zostać. Świadomie, z wyboru. Z przekonania, że pewne rzeczy są zwyczajnie bez sensu.
Podjęta raz decyzja wydaje swoje owoce. W bardzo wielu aspektach. Zyskuje się czas i pieniądze. Przestają interesować nowe ciuchy, torebki czy buty, co daje wymierne efekty. Nie ma potrzeby nieustannego wydawania kasy, sprawdzania najnowszych trendów. Jest więc i więcej czasu - nie ma biegania po sklepach, ślęczenia na allegro. Nie ma potrzeby nieustannego chodzenia do kosmetyczki, manicurzystki czy fryzjerki. Co oczywiście nie oznacza, że trzeba się wyrzec tych wszystkich czynności, chodzić z tłustymi włosami i w pokutnym worku. Po prostu robi się je z rozsądkiem.
Zaoszczędzony czas i pieniądz można przeznaczyć na inne pasje. Podróże, książki, kursy, sporty, działaność społeczną, charytatywną. Co której akurat w duszy zagra.
Uwolnienie się od konieczności weryfikowania fizycznej atrakcyjności w oczach innych (zarówno kobiet jak i mężczyzn) daje poczucie spokoju. Z innej perspektywy patrzy się na kobiety, którym jeszcze chce się walczyć. Z wyrozumiałym usmiechem na te młode, ktore mają cię za staruszkę, nie mające pojęcia o tym, że właśnie przeniosłaś się na wyższy szczebel kobiecości.
Magdalena Gorostiza
Polecam lekturę Uwolnij się od rzeczy!